Jerzy Pilch

i

Autor: Robert Szwedowski

Jerzy Pilch: "Tango" jest teraz w czyśćcu

2013-08-18 14:44

Jerzy Pilch o życiu i dziele zmarłego w czwartek Sławomira Mrożka.

"Super Express": - No to klasycznie: dlaczego Mrożek wielkim pisarzem był?

Jerzy Pilch: - Bo swoją twórczością trafił w to "coś", w co trafiają wielcy pisarze.

- Znamy przypadki twórców, którzy trafili w to "coś", ale nie słyszeli aplauzu. Sławomir Mrożek miał szczęście przekuć trafienie na statystykę...

- Tak, miał swoją publiczność, a co więcej, nie była to tylko publiczność krajowa - miał moment popularności przekraczającej granice Polski i Europy. Ale mówimy o dramaturgii. Bo z prozą nie było tak wyraziście. Aczkolwiek ja osobiście bardzo jego prozę cenię. Była to dla mnie lektura na tyle ważna, że ukształtowała mnie. Zwłaszcza wczesne opowiadania Mrożka wydawane w opracowaniu graficznym Daniela Mroza, którego kreska świetnie pasowała do tych niezwykłych, surrealnych treści.

- Rzeczywiście, dla większości czytelników Mrożek to przede wszystkim dramaturg. A jak wyglądało pana życie z jego sztukami?

- Miałem to szczęście, że jako człowiek bardzo młody, ale już jako tako przytomny, już z pewnymi zainteresowaniami literackimi, byłem na - jak się później okazało - legendarnym przedstawieniu Jerzego Jarockiego wystawionym w Teatrze Starym w Krakowie. "Tango" z Janem Nowickim w roli Artura i Jerzym Bińczyckim w roli Edka. Na kilkunastoletnim człowieku zrobiło to piorunujące wrażenie: sposób widzenia świata, brawurowy, karykaturalny skrót - a jednocześnie ta karykatura czemuś służyła. Ja teraz nazywam te emocje, wtedy nie umiałbym ich nazwać, ale nawet rzeczy podświadome są ważne, bo potrafią nami kierować. Od tego czasu zostałem pilnym czytelnikiem Mrożka i widzem napisanych przez niego sztuk. Chociaż muszę powiedzieć, że na ogół wolałem go czytać. Drugim, obok "Tanga", szczytem jego twórczości - nic odkrywczego nie stwierdzam - są "Emigranci". I w wypadku tego dzieła też miałem szczęście, bo widziałem spektakl w Krakowie w reżyserii Andrzeja Wajdy. Stuhr i znów Bińczycki. Poza tym bardzo lubiłem "Indyka". Znów w Krakowie - no ale ja trzydzieści lat mieszkałem w tym mieście - choć "Indyk" to właśnie ten przypadek, gdy wolałem tekst niż przedstawienie.

- Mrożek żył - jak my wszyscy żyjemy - w realiach konkretnej epoki. Żeby móc w pełni otworzyć usta, musiał wyjechać z ojczyzny. Teraz jest inna epoka, są inne problemy. Czy jego trafienie w "coś" w wymiarze czasu będzie lokalne, czy uniwersalne - zrozumiałe i ciekawe dziś i jutro?

- Nie ma co ukrywać, że od paru lat było z tym ciężko. Zwykle jest tak, że autor po śmierci idzie do czyśćca - fizycznie staje się nieobecny, a potem jego twórczość wraca... albo nie wraca. Tymczasem Mrożek był nieobecny już pod koniec życia. Przez cały czas wolnej Polski był mało grany. Mogło to wskazywać, że on tym swoim ezopowym sposobem widzenia świata - metaforycznym, nie wprost - a zarazem jako pisarz antytotalitarny, o sprecyzowanych antykomunistycznych poglądach, brzmi źle, a nawet aż tak źle, że łatwo jest orzec, że to, co pisze, to nieprawda. I druga sprawa: on nie był bardzo tłamszony przez cenzurę. Dlatego mnie się wydaje, że jego gnał po świecie nie głód wolności, ale obawa, że skończy się pisanie - że nie będzie przychodzić inspiracja, że wyschnie. Ten lęk przed samym sobą widać w jego dziennikach i listach. Mrożek pochodził z małego Borzęcina pod Krakowem, nie miał mitologii rodzinnej. Wymyślał więc w opowiadaniach te samotne osoby - ludzików snujących szalone i rozpaczliwe monologi. Zmienianie krajów, języków - władał przecież kilkoma - było wyrazem wiary, że nowe dekoracje pozwolą na dalsze pisanie. I myślę, że się nie mylę - że właśnie tak było - bo przecież on jeździł nie dla męki, lecz dla wygody.

- Antykomunizmem zmywał z siebie poczucie winny za współsprawstwo w spapraniu kilku życiorysów?

- Ten podpis młodego człowieka pod tzw. apelem krakowskim nie wydaje mi się ważny. Bo kto wtedy nie podpisywał? Wąskie grono postaci heroicznych. Ani Szymborska nie pisała wierszy z miłości do Stalina, ani Mrożek się nie podpisał powodowany taką miłością. Uczynili to pod wpływem starszych koleżanek i kolegów, których uważali za autorytety, a którzy zachowywali się w sposób taki, a nie inny. Dla Szymborskiej ważnym poetą był Władysław Broniewski, a wiadomo, jak on się wtedy zachowywał. Gdy słyszę takie historie, natychmiast mam odruch wybaczania i zapominania z tego powodu, że nie wiem, jakbym się sam zachował.