Chociaż dzieliło nas 30 lat różnicy wieku, bardzo lubiłem Jarka. Zresztą... nie sposób było go nie lubić. Kiedyś Austriacy zaprosili "Super Express" na mistrzostwa Europy w... skokach narciarskich. W dziale sportowym nie było żadnego chętnego do pójścia w ślady Małysza. Zaproponowałem Jarkowi. Od razu zapaliły mu się oczy, chociaż nigdy nie miał nart skokowych na nogach.
Pojechał, wystąpił w konkursie w Mieminger Plateau na "mamucie" o punkcie konstrukcyjnym... 15 metrów. Skoczył 13,5 metra i zdobył wicemistrzostwo Europy. Sędzia konkursu, dwukrotny zdobywca Pucharu Świata Armin Kogler ocenił, że Jarek ma dobry styl.
Nazwałem go "Nadgarstek", bo na korcie tenisowym imponował bardzo szybkim nadgarstkiem. Rozegraliśmy wiele tenisowych meczów, przeważnie wygrywałem, chociaż Jarek był młodszy, szybszy, silniejszy, lepszy technicznie i miał ten szybki nadgarstek.
Ale głowę miał gorącą, coś mu nie wychodziło i już się wściekał. Wiedziałem, że jak tylko będę przebijał piłkę, to w którymś momencie "Nadgarstek" się zdenerwuje i zepsuje prostą piłkę. A potem się rozreguluje. A po meczu z uśmiechem zapowie: "Następnym razem to już ja wygram!".
Następnego razu już nie było. Tak samo jak nie było jego opowieści o córeczce, którą osierocił, i żonie, którą zostawił. Pozostało mi tylko przeczytać fragment Ewangelii na żałobnej mszy Jarka w kościele na placu Teatralnym w Warszawie.
Znałem zarówno Maćka Z., jak i Jarka. Maćka mniej, chociaż spędziliśmy wiele godzin na rajdach i wyścigach Formuły 1. Teraz czytam, że może trafić za kratki na 4 lata.
4 lata za nieumyślne spowodowanie wypadku, w którym zginął jego i mój przyjaciel. Dla jednych to mało, bo zginął wspaniały człowiek. Dla innych za dużo, bo już nic nam Jarka nie wróci. Dla wszystkich to tylko nauczka, żeby nie szaleć za kółkiem. Czy to jadąc ferrari (jak Jarek i Maciek), czy to zdezelowanym maluchem.