"Z Brukseli, ale tak naprawdę z Berlina"
Liderzy wojujących ze sobą partii od dawna żyją w niezgodzie i w różnych wystąpieniach atakują się słownie. Nie jest to żadną nowiną. Jednak co jakiś czas obydwaj politycy zaskakują swoją kreatywnością lub jej brakiem. Czasem trudno nawet doszukać się logiki w przepychankach personalnych, wystosowanych de facto do szerszej publiki podczas spotkań z wyborcami. Tym razem Jarosław Kaczyński w Kędzierzynie-Koźlu stwierdził, że „tradycja solidarnościowa to jesteśmy my, a tradycja PZPR i sojuszników to jest pan pierwszy sekretarz Tusk i cała ta kamaryla”.
- Przy czym zważcie państwo jest tu pewna analogia: tamci u początku swojej władzy przyjeżdżali tutaj skąd? Z Moskwy. A skąd on przyjechał? No, co prawda z Brukseli, ale tak naprawdę z Berlina - stwierdził. - To są już oczywiście troszkę żarty, ale naprawdę coś w tym jest. To jest naprawdę bardzo, bardzo ważne porównanie, ale żeby to porównanie nabrało politycznego znaczenia, nabrało społecznej siły, to potrzebny jest nasz ogromny wysiłek - dodał.
- To, co się dzieje w naszym kraju, dzieje się tylko dlatego, że jedna ze stron tego sporu ma dużą przewagę medialną. Swego czasu miała miażdżącą przewagę medialną. Praktycznie miała wszystkie media, żadnego realnego pluralizmu w Polsce nie było. Nie dlatego, że wychodziła Gazeta Polska, wychodziło kilka innych tygodników, było oczywiście Radio Maryja, no ale to wszystko było tak słabe w porównaniu z tą całą resztą, że trudno mówić o realnym pluralizmie. Dopiero dziś on istnieje i straszliwie przeszkadza tamtej stronie. Zauważcie: ci demokraci przez cały czas uważają, że jak ktoś ich krytykuje, czy w ogóle broni tej rzeczywistości, to jest to szczujnia i trzeba to zlikwidować - kontynuował.