Janusz Korwin-Mikke

i

Autor: Piotr Piwowarski

Janusz Korwin-Mikke: W normalnym kraju to jest tak:

2013-09-03 10:48

Zarabia sobie człowiek jakieś 7000 zł miesięcznie - z czego trzeba, niestety, zapłacić jakieś 250 podatku. Cóż, wojsko i policję trzeba przecież utrzymać. Inkasujemy te pieniądze i zaczynamy się zastanawiać, na co je wydać.

Ponieważ benzyna kosztuje 1,20 za litr, gaz mniej więcej cztery razy mniej niż w Polsce okupowanej przez Unię Europejską i tak dalej, to można sobie - pozornie - poszaleć.

Ale zanim poszalejemy, to wróćmy na chwilę do naszej szarej rzeczywistości.

W tej rzeczywistości mamy na rękę jakieś 3000 zł. Ponieważ benzyna jest za 5,50 zł (i tak dalej), to po opłaceniu mieszkania, gazu, światła zostaje nam niewiele. Na szczęście żona pracuje i przynosi na czysto jakieś 1700, więc daje się przeżyć.

Dzieci są nawet zadowolone. Syn chodzi na uczelnię i niedługo zostanie magistrem europeistyki. Umie odróżnić Radę Europejską od Rady Europy i potrafi nawet wyliczyć wszystkich eurokomisarzy. Wie, ile Polska dostanie dotacji z Unii, i w ogóle zna masę takich użytecznych wiadomości.

Córka znów chodzi na gender studies, dzięki czemu zna wszelkie tajniki płci. Ostatnio powiedziała, że poznała tam lesbijkę z Anglii i ta zaprosiła ją do Manchesteru, by wygłosiła tam wykład o położeniu kobiet w Polsce. Położenie to jest zresztą okropne, bo np. wczoraj w pracy jej matka została poproszona o zrobienie kawy dla zebranych. Córka nie może zrozumieć, dlaczego jej matka zamiast zaproponować, by każdy sobie zrobił kawę sam, potulnie zaparzyła cały dzbanek.

W normalnym kraju matka też nie parzyłaby kawy w pracy, bo pracowałaby w domu. Byłaby zdumiona, gdyby ktoś ośmielił się jej zaproponować, by poszła dorabiać do budżetu. "Przecież mam męża, zarabia przyzwoicie, a ja zajmuję się domem, dziećmi i stać mnie na kosmetyczkę, na sukienki, na lekarza - jestem tego warta!".

Córka chciałaby czegoś się uczyć, więc ma opłaconą naukę języków obcych, uczy się też grać na pianinie. Będzie w przyszłości uczyć od maleńkości swoje dzieci, a jakby - nie daj Boże - ojca jej zabrakło, to będzie nauczycielką. Oczywiście lekcji będzie udzielać prywatnie, bo w normalnym kraju nie ma państwowych szkół zatrudniających więcej dyrektorów i wicedyrektorów niż nauczycieli.

W normalnym kraju wszystko jest tanie i oszczędne.

Oczywiście solidna wiedza kosztuje, więc syn studiuje na politechnice. Jak skończy, będzie zarabiał może 2000 zł. Ale po roku, dwóch, to ho-ho! Nadzieje ma wielkie, ale zobaczymy... Może będzie zarabiał 5000, a może 20 000?

W normalnym kraju wszystko zależy od tego, jak się pracuje, a nie od dyplomu.

Oczywiście za te studia ojciec musi zapłacić. Za naukę córki też. W normalnym kraju nic nie ma za darmo!

Toteż w sumie w normalnym kraju zostaje człowiekowi na czysto raptem jakieś 40 proc. więcej niż w Polsce okupowanej przez UE. Ale to wtedy człowiek sam decyduje, na jakie studia płaci i czego się będą uczyć jego dzieci!

Pomyślcie Państwo: w jakim kraju wolelibyście żyć?