O, tak całkiem łatwo to tej pomocy nie udzielili... Najpierw p. Czarnecki ujawniając nagraną rozmowę (co jest, nawiasem pisząc, przestępstwem...) wysadził był z siodła szefa Komisji Nadzoru Finansów, następnie Jego adwokat, p. mec.Roman Giertych z diabolicznym uśmieszkiem oświadczył, że być może istnieje nagranie rozmowy p. Czarneckiego z p. Adamem Glapińskim, szefem Narodowego Banku Polskiego – i proszę! Tej samej nocy bankowcy pogadali między sobą, i NBP udzielił pomocy. Jestem pewien, że w takim razie okaże się, że żadnego nagrania, ani żadnej rozmowy w ogóle nie było.
Teraz powstaje pytanie, po co w ogóle istnieje KNF i w ogóle nadzór państwa nad bankami? Po to, by móc doprowadzić prywatny bank do ruiny, a potem przejąć go za złotówkę – to jasne. Ale po co jest to potrzebne klientom banku?
Politycy tłumaczą, że klienci chcą być bezpieczni. Liczą na to, że w razie upadku banku Fundusz Gwarancyjny pokryje straty. Nie pytają jednak: skąd się biorą pieniądze na pokrycie tych strat?
Ludzie pytają: „Dlaczego banki pożyczają nam pieniądze na 12%, a dają nam 1%?, podczas gdy normalnie różnica wynosi ok. 2%?” Ano właśnie dlatego: banki muszą trzymac fundusze rezerwowe, odkładać na BFG itp. itd.
Jak to był powiedział śp. prof. Milton Friedman: „Kto poświęca Wolność na rzecz Bezpieczeństwa, ten traci Wolność... a bezpieczny i tak nie będzie!” Gdyby nie istniały KNF, BFG i inne Ważne Instytucje, to banki udzielałyby nam kredytów po 6%, a dawały nam 4%.
Oczywiście, co jakiś czas jakiś bank by padał i ludzie traciliby 20% czy 30% - czasem nawet więcej – pieniędzy. Ale wystarczy trzymać pieniądze nie w jednym banku, lecz np. w pięciu – by ewentualną stratę ograniczy do mniej niż 10%...
A jeśli zbankrutuje większość banków? O, to wtedy BFG też niczego nie wypłaci!