Jacek Żakowski: Marcin Meller wymiękł już przed programem

2011-03-29 14:00

- Stary polityczny wyjadacz Tusk wpuścił muzyków i widzów w maliny - tak wizytę premiera w telewizyjnym programie "Drugie Śniadanie Mistrzów" ocenia Jacek Żakowski, publicysta tygodnika "Polityka".

"Super Express": - Jak się panu podobało ostatnie specjalne wydanie programu TVN "Drugie Śniadanie Mistrzów"?
Jacek Żakowski: - Program był atrakcyjny i jako audycja rozrywkowa spełnił swoją rolę. Problem jedynie w tym, że część ludzi mogło mieć wrażenie, że to była rozmowa o polityce.

- A nie była?
- Nie, bo nie mogła być. Do rozmowy o polityce trzeba się przygotować, a to wymaga wysiłku i wiedzy. W przeciwnym razie ryzykuje się tym, że polityk bezkarnie robi wodę z mózgu dziennikarzom. A zatem również odbiorcom.

Przeczytaj koniecznie: Donald Tusk do artystów: Chcecie legalizacji marihuany? Wybierzcie innego premiera!

- Dowiedzieliśmy się jednak, że premier boi się PiS i że według niego była afera hazardowa.
- Padło też pytanie o laptopy w szkole, które rząd zamierza rozdawać dzieciom. Ale nie zapytano, co w tych laptopach ma się znajdować i jak wygląda wycena tego programu. Poruszono ważny problem społeczny - legalizację marihuany. Tusk zbył to, mówiąc, że jak chcecie marihuany, to wybierzcie innego premiera. I nic - żadnej reakcji!

- Idźmy dalej...
- Powiedział też, że nie upilnował rozrostu administracji, ale że to nie jego wina. A oni kupili to jak dzieci! Tymczasem premier powinien wiedzieć, że jak się likwiduje gospodarstwa pomocnicze, to pracownicy przejdą na etaty urzędnicze, powodując rozrost biurokracji. On jest w dużym stopniu autorem tej sytuacji, a nie jej ofiarą. Pytanie o to dotknęłoby sensu operacji cięć w administracji, którą Platforma tak się chwaliła.

- Pan na to patrzy jako publicysta z wieloletnim doświadczeniem. A to miała być rozmowa premiera ze zwykłymi ludźmi i trudno oczekiwać od nich dziennikarskiej dociekliwości.
- Oczywiście, że trudno. Oni są muzykami. Muszą ćwiczyć godzinami na instrumentach, jeździć na koncerty i nie mają czasu na zgłębianie zagadnień politycznych. Dlatego wolałbym, żeby rozmawiali o tym, na czym się znają. Bardzo ciekawe byłyby zwierzenia premiera na temat tego, jakiej słucha muzyki, co właściwie ma przeciwko paleniu marihuany albo czy imprezował za młodu. Rozmawiając o polityce, narobili tylko szkód, dezinfomując opinię publiczną. Do takiej rozmowy potrzeba specyficznych kompetencji.

- Marcin Meller powiedział na naszych łamach, że przemawia przez pana zwykła zawiść i zachowuje się pan jak mały chłopiec z piaskownicy. Mówi: "zabrałem im łopatkę i teraz są nadąsani".
- Nie zabrał mi łopatki, ale chirurgowi skalpel. I chciał się podjąć przeprowadzenia operacji. Ludziom się tylko wydaje, że polityka jest prosta. A jest równie skomplikowana, jak medycyna czy prawo. Nie znając się na polityce, panowie nie mogli premiera ciągnąć za język. I to jego przekaz poszedł w kraj, a nie ich.

- To spotkanie nie było więc ekspercką debatą ani merytorycznym sporem. Zatem czym?
- To była taka udawana debata w czysto rozrywkowej formie. Taka forma debaty to jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla współczesnej demokracji - główne źródło populizmu. Ogromną pokusą dla premiera jest, by rozmawiać w lekkim talk-show z popularnymi osobami, zaprezentować się jako ktoś sympatyczny i zdobyć poklask ludzi, na który wcale nie zasługuje. Donaldowi Tuskowi było tam bardzo wygodnie. Jeszcze łatwiej poszłoby mu z Dodą i Mandaryną. Albo ze Stingiem - o! On gwarantuje absolutny brak wiedzy o polskiej polityce.

- Może panowie byli przytłoczeni majestatem najważniejszej osoby w państwie, jej spokojem i uprzejmością?
- Jedynie Zbigniew Hołdys starał się trzymać jako taki poziom. Natomiast Marcin Meller wymiękł już przed programem, mówiąc, że gdyby miał jeszcze raz skrytykować Tuska, toby się zastanowił.

- On nie jest według pana poważnym dziennikarzem?
- Jest, ale wtedy, gdy zajmuje się swoją działką - kulturą popularną. To redaktor "Playboya", które to pismo podobno radzi sobie całkiem nieźle. Ja mam o tym mgliste pojęcie i prowadzenie takiej gazety jest ponad moje siły.

- Co w tym złego, że ludzie chcą przekraczać własną tożsamość zawodową? Nikt poza publicystami nie może krytykować rządu?
- Może, ale prywatnie. A jak się puszcza w telewizji rozmowę zwykłych ludzi z politykiem, to wystawia się na manipulacje siebie i widzów. Bo zaprasza się do studia starego wyjadacza, jak Donald Tusk, który bez najmniejszego wysiłku wpuszcza wszystkich w maliny. Jeśli ktoś chce się publicznie wypowiadać o polityce, to zarazem bierze na siebie odpowiedzialność za opinie i decyzje ludzi, którzy go słuchają. Niestety, w Polsce panuje mit, że wszyscy się na wszystkim znają. Zwłaszcza dziś wiele osób zaczęło się nagle specjalizować w pilotażu samolotem.

- Według Mellera to właśnie pan się prezentuje tak, jakby znał się na wszystkim - "od telefonii komórkowej przez dostawy energii po tatuaże Maorysów".
- Żałuję, ale o tatuażach Maorysów nie mam zielonego pojęcia. Jestem też groteskowo staroświecki w obsłudze komórki. Natomiast energetyka istotnie mnie zainteresowała. Zawsze też wkładam wiele wysiłku w to, by być na bieżąco z aktualnymi sprawami, np. ostatnio z OFE.

- No właśnie. Zgodziłby się pan, że polska publicystyka jest dość uboga w swej politycznej jednowymiarowości i cierpi na brak pogłębionej wiedzy o mechanizmach gospodarczych i finansowych rządzących współczesnym światem?
- Publicystyka polityczna rzeczywiście dominuje, ale nie tylko w Polsce. Dziennikarz dzwoni do znajomego polityka, który mówi mu w sekrecie, że przejdzie z jednej partii do drugiej. Tylko co z tego dla nas wynika?! Ludzie myślą, że są dobrze poinformowani o tym, co się dzieje, a nie mają pojęcia, jakie skutki będzie miała dla ich życia reforma służby zdrowia, którą np. przyjmuje w tym samym czasie Sejm. Pokazuje to też ostatnia debata Balcerowicza z Rostowskim. Społeczeństwo nie było przez dziennikarzy przygotowywane do zrozumienia tej merytorycznej debaty. I pozostało z niej tylko to, że minister zwracał się do Balcerowicza per ty.

- Kto zatem wygrał ten sobotni pojedynek mistrzów?
- Obie strony. Meller dostał widownię, bo wiele osób nieoglądających go tym razem pewnie się skusiło. A Tusk załatwił to, co chciał - zaprezentował się bezkarnie jako sympatyczny człowiek, który jest ofiarą wrednych polityków z Wałbrzycha i urzędasów. Niestety, jest też wielki przegrany tej debaty - to my, widzowie.

Patrz też: Donald Tusk na Drugim Śniadaniu Mistrzów: Boję się słabości własnej i SŁABOŚCI PO

- Meller wskazuje jednak na inną wartość swego programu. Pokazał "takim ludziom, którzy pokpiwają, jak Żakowski, że nawet nie zgadzając się ze sobą, można rozmawiać poważnie, z szacunkiem dla drugiej osoby".
- Staram się zapraszać ludzi o różnych poglądach. Gościł u mnie minister Waszczykowski, Piotr Semka i choć bardzo się różnimy w poglądach, nie skończyło się bijatyką. Co piątek goszczę w swej audycji polityków, z którymi się nie zgadzam. Rozmawiam też z wami, choć często nie jest mi po drodze z "Super Expressem". Natomiast staram się unikać tych, którzy wierzą w latające smoki i w to, że Rosjanie zrobili sztuczną mgłę w Smoleńsku. Nie będę robił ze studia domu wariatów, chcę rozmawiać z ludźmi poważnymi.

- I dodajmy - z należącymi do tej samej opcji światopoglądowej, co pan. Jak pana stali goście: W. Kuczyński, M. Ostrowski, D. Wielowieyska, T. Wołek, T. Lis...
- No wie pan, z Dominiką Wielowieyską właściwie w niczym się nie zgadzam. To twarda neoliberałka o dość konserwatywnych poglądach społecznych. Z pozostałymi też się różnię w pewnych zasadniczych kwestiach.