Jacek Raciborski: PiS najpoważniej potraktował swoje zapowiedzi wyborcze

2011-09-13 22:50

Socjologowie i politologowie sympatyzujący z różnymi partiami oceniają, jak spełniały swoje obietnice wyborcze: SLD w 2001, PiS w 2005 i PO w 2007.

"Super Express": - Kiedy SLD szedł do władzy w 2001 roku, wiele obiecywał. Nie minęły dwa miesiące, odkąd Leszek Miller objął urząd premiera, a sondaże pokazywały, że połowa Polaków uważa, iż rząd nie realizuje swoich obietnic. Politycy SLD przelicytowali?

Prof. Jacek Raciborski: - Nie wydaje mi się. Nie było w tych obietnicach przesady, bo i być jej nie musiało. W 2001 roku SLD był w bardzo dobrej sytuacji. Po pierwsze, w fazie rozkładu była AWS. Bilans jej rządów zdecydowanie promował Sojusz. Po drugie, ludzie nadal pamiętali rządy lewicy w latach 1993-1997, które na tle AWS wypadały wyjątkowo korzystnie. Po trzecie wreszcie, w 2000 roku Aleksander Kwaśniewski po raz drugi został wybrany na prezydenta. Był dla SLD taranem, który pozwalał mieć nadzieję na bardzo dobry wynik wyborczy.

- Leszek Miller bardzo często odwoływał się w tamtej kampanii do zasad sprawiedliwości społecznej, wrażliwości socjalnej i wyrównywania szans. Czteroletnie rządy SLD upłynęły pod znakiem lewicowej wrażliwości?

- Z tą lewicowością bywało różnie. Zresztą już samo hasło wyrównywania szans jest charakterystyczne nie tylko dla lewicy, ale bardzo często podnoszone przez polityków o liberalnych przekonaniach. Do liberalizmu w pewnym momencie odwołał się również Miller, który stanął przed zadaniem rozruszania gospodarki i uznał, że właśnie liberalne recepty będą najlepsze.

- I nie zagalopował się w tym liberalizmie? Wszyscy pamiętamy eksmisje na bruk, wprowadzone właśnie przez rządy SLD, czy restrukturyzację górnictwa, która miała stać pod znakiem osłon socjalnych, a nie stała.

- Rzeczywiście, na pewne sprawy typowo lewicowe zabrakło wrażliwości tamtego rządu, choć było duże społeczne oczekiwanie takiego socjalnego spojrzenia na sprawy państwa. Oprócz słynnych eksmisji na bruk była też likwidacja funduszu alimentacyjnego. Jednak jednocześnie planowano, i ostatecznie przeprowadzono, opodatkowanie oszczędności i dochodów z operacji kapitałowych, czyli słynny podatek Belki. Nie zrezygnowano też z progresji podatkowej, czyli stosowania wyższych stawek wobec najlepiej zarabiających, a to już raczej polityka lewicowa.

- Ówczesny premier ku zdumieniu i często frustracji swoich kolegów partyjnych planował wprowadzić podatek liniowy. Skończyło się na niższej stawce podatku dla małych firm.

- Tak, i w konsekwencji okazało się to niekorzystne dla pracowników ze sfery budżetowej, którzy pracując nieraz na dwóch etatach, płacili do budżetu państwa dużo więcej niż przedsiębiorcy. Taka polityka zraziła do SLD istotną część elektoratu tej partii, przede wszystkim środowiska inteligenckie czy urzędnicze. Choć należy jednocześnie pamiętać, że ostatnia poważna podwyżka dla nauczycieli akademickich miała miejsce właśnie za rządów lewicy.

- Niższy podatek dla firm zapoczątkował też falę samozatrudnienia Polaków i stał się w pewnym sensie punktem zwrotnym dla rynku pracy, który zaczął preferować tzw. umowy śmieciowe, na które teraz lewica pomstuje.

- Działania rządu Millera w dużo mniejszym stopniu wpłynęły na tę sytuację niż działania Platformy. SLD dał tylko możliwość samozatrudnienia, a PO stworzyła systemową presję, aby takie umowy zawierać, szczególnie w sferze budżetowej, gdzie instytucjonalnie zmusza się pielęgniarki i lekarzy do zawierania kontraktów. Jest to jedna z najtrudniejszych spraw do załatwienia przez przyszłe rządy, bo elastyczność zatrudnienia możliwa dzięki samozatrudnieniu jest jednak ważna.

- Leszka Millera nie można winić za tę sytuację?

- Niższa stawka podatku dla przedsiębiorców była elementarnym działaniem zmierzającym do ożywienia gospodarki. Rząd Millera można co najwyżej winić za nadmierny etatyzm, czyli rozrost aparatu państwowego mimo zapowiedzi jego redukcji i wzrost zatrudnienia w sektorze publicznym.

- A w czasie kampanii SLD padały hasła o państwie tańszym, przyjaznym i skutecznym. Nie wyszło?

- Cóż, trzeba dużo sceptycyzmu, ale i zrozumienia, jeśli chodzi o obietnice wyborcze. Ważne jest, żeby chociaż elementy tych obietnic były realizowane i ogólny kurs był utrzymywany. Trochę inaczej trzeba się odnosić do takich obietnic, które zostały przekreślone, bo radykalnie zmieniła się koniunktura, a inaczej do takich, które formułowane są z ignorancji. Myślę, że jeśli chodzi o SLD, zaważył głównie ten pierwszy czynnik, dlatego wiele z tego, co obiecywano, musiało być przeformułowane pod wpływem sytuacji, w której znalazła się Polska. Myślę, że SLD może być raczej zadowolone ze swoich działań, bo pod koniec kadencji przyniosły one pierwsze efekty w sferze gospodarki.

- Jeśli spojrzymy na ostatnie dziesięć lat, to która z partii najwięcej obiecywała, a najmniej zrealizowała, kiedy przyszło jej rządzić?

- Natężenie obietnic było podobne, a poziom realizacji zależał już często od warunków zewnętrznych. A te warunki niezwykle trudno porównać, gdyż każde z nich były różne w różnych okresach. Dodatkowo trzeba jeszcze zwrócić uwagę, że PiS rządził tylko dwa lata i przez ten okres skupił się jedynie na pewnym wycinku rzeczywistości. Można jednak powiedzieć, że PiS najbardziej poważnie potraktował swoje zapowiedzi i na przekór wszystkiemu, często naginając prawo, starał się realizować swoją wizję państwa. Z tego może płynąć przestroga: bywa że realizacja obietnic wyborczych jest społecznie szkodliwa.

Prof. Jacek Raciborski

Socjolog, kierownik Zakładu Socjologi Polityki UW