Pocieszające jest to, że skala zwolnień jest mniejsza, niż początkowo się spodziewano. Po części to pewnie skutek działania rządowej tarczy antykryzysowej, po części przedsiębiorczości i dojrzałości właścicieli firm. Smutne jest natomiast to, jak zwolnienia się odbywają. Otóż mój krewny został zwolniony przy pomocy SMS-a. I wiem, że nie jest to niestety przypadek odosobniony.
Koronawirus jest tu wykorzystywany jako alibi. Ze względu na „zagrożenie epidemiczne” trudną rozmowę ze zwalnianym można zastąpić bezdusznym SMS-em albo e-mailem. Resztę załatwia poczta. Ale skoro organizujemy wideokonferencje i prowadzimy biznesowe rozmowy przez telefon, to i o smutną informację o zakończeniu współpracy możemy przekazać jak człowiek człowiekowi. Osobiście. W rozmowie.
Ktoś powie: co za różnica? Koniec końców efekt jest ten sam, zostajemy bez środków do życia. Otóż nie, zerwanie z partnerem przy pomocy SMS-a czy zwolnienie przez e-mail to przejaw braku szacunku. Dla każdego taka sytuacja jest upokarzająca. Przesłanie smutnej wiadomości komunikatorem jeszcze to upokorzenie zwiększa. Taka forma dehumanizuje, czyni z nas trybik w maszynie, nad którym nie warto się pochylić. W niektórych bardzo skomputeryzowanych branżach ludzi obsługujących systemy zwie się „interfejsem białkowym”. Nie traktujmy ludzi jak interfejsy.
Stąd prośba do szefów. To jasne, że musicie zwalniać. Taka wasza praca, a czasy są trudne. Ale zdobądźcie się na rozmowę. Być zwolnionym i być zgnojonym to jednak wielka różnica.