Każdy kto przez pięć minut rozmawiał z Jerzym Buzkiem albo chociaż pamięta jego premierostwo, wie że znacznie lepiej nadaje się on na modela dystyngowanej konfekcji męskiej niż przywódcę. Władysław Frasyniuk miał już kilka okazji do liderowania i wszystkie zakończyły się spektakularną klapą mimo heroicznego wsparcia „Gazety Wyborczej”. Bartosz Arłukowicz osiąga niezłe – ale nie rewelacyjne - wyniki wyborcze w mateczniku PO i nie wiadomo, jak poradziłby sobie na ziemi niczyjej. Rafał Trzaskowski jest aż karykaturalnie „warszawkowaty” i raczej trudno wyobrazić go sobie szturmującego prowincję. I wreszcie Aleksandra Dulkiewicz, która chyba próbuje prowadzić własną grę, walcząc o sympatię Polaków, ale jak na razie tę walkę przegrywa.
Z polityków opozycji łatwo drwić, ale warto tez dostrzec, że nie sprzyja im globalny trend. To nie jest pogoda dla liberałów. Po drugiej kadencji Baracka Obamy nie pojawił się nikt, kto podobnie jak on oddziaływałby na wyobraźnię światowej opinii publicznej. Gwiazda Emmanuel Macrona przygasła równie nagle, jak rozbłysła i prezydent Francji pozostaje przygnieciony wewnętrznymi problemami. Z kolei premier Kanady Jason Trudeau, który zabierał na polityczne szczyty swojego synka i nosił śmieszne skarpetki we wzorki okazał się skorumpowanym pozerem, któremu na konferencji prasowej odkleiły się sztuczne brwi (warto to zobaczyć na You Tube, przezabawna kompromitacja). Liberalni politycy znajdują się w defensywie i rozpaczliwie szukają kogoś kto powstrzyma triumfy Trumpa, Kaczyńskiego, Orbana czy Bolsonaro. Na razie wiadomo jedynie, że tym kimś na pewno nie będzie Schetyna.