Z jednej strony prezes PiS mówi o konieczności tworzenia innowacyjnej gospodarki, o potrzebie jej "odblokowania pod względem mitręgi administracyjnej" i o tym, że to przedsiębiorcy, a nie państwo, mogą zbudować naszą pomyślność. Z drugiej strony padają pełne pogardy słowa o przedsiębiorcach, o tym, że wykorzystują pracowników niczym pańszczyźnianych chłopów. O tym, że są uwłaszczoną nomenklaturą. O tym, że to tępi faceci, którzy chcą mieć wille z basenem. Jakby zapomniał albo nie wiedział, że to sektor prywatny wytwarza 75 proc. PKB, a zatrudnionych w nim jest prawie 80 proc. czynnych zawodowo.
Jarosław Kaczyński zapowiedział również, że chce wprowadzić trzecią skalę podatkową w wysokości 39 proc. Chce opodatkować transakcje giełdowe i wprowadzić podatek obrotowy dla sieci handlowych. Jednym słowem - drenaż kieszeni. To zaskakujące, bo to przecież PiS, kiedy był u władzy, obniżał podatki, likwidując choćby trzecią skalę dla najbogatszych, a dwie pozostałe zmniejszając. Obniżył też wtedy składkę rentową i zlikwidował podatek od spadków i darowizn. To napędzało gospodarkę. Bo więcej pieniędzy w naszych kieszeniach, to większe wydatki, a tym samym więcej miejsc pracy. Czysty zysk i dla obywateli, i dla państwa.
Jarosław Kaczyński uznał jednak najwyraźniej, że teraz bardziej opłaca mu się szczuć na biznes, niż pomagać mu w rozwoju. Oby się tylko nie przeliczył.