A społeczeństwo (o czym świadczą badania CBOS dotyczące preferencji partyjnych, w których wygrywa PO) taki stan rzeczy zaakceptowało. Proszę sobie przypomnieć, jakie standardy obowiązywały w rządzie Donalda Tuska, gdy ten obejmował władzę przed siedmioma laty. Za co wtedy wylatywali ministrowie!? Świetny skądinąd minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski stracił swój fotel tylko dlatego, że w prowincjonalnym więzieniu jakiś kryminalista popełnił samobójstwo. Gdyby szef rządu chciał dalej stosować tę miarę, to jaka kara powinna spotkać Nowaka, Sienkiewicza, Sikorskiego?
Ale premier stał się spolegliwy wobec swoich podwładnych. I to nie tylko dlatego, że w wielu wypadkach ci nowi okazali się gorsi od poprzedników, a poszukiwania kandydatów na ministrów przypominały niemiecką łapankę w okupowanej Warszawie. Ta akceptacja premiera dla knajackich postaw, mniejszych i większych przekrętów i to poczucie całkowitego braku obciachu to efekt społecznej bierności. Kilka dni temu ogłoszono w Warszawie wyniki głosowania na tzw. budżet partycypacyjny. W głosowaniu wzięło udział niemal 170 tys. osób. Na pierwszy rzut oka to dużo, więc się ucieszyłem ze społecznej aktywności.
Kiedy jednak bliżej zapoznać się ze statystyką, to wychodzi, że to, na co mają zostać przeznaczone publiczne pieniądze, interesowało raptem tylko ok. 10 proc. mieszkańców (np. na Bielanach głosowało jedynie 4,83 proc. a na Ursynowie, gdzie frekwencja była największa - 15,51 proc.). Niestety w głębokim szacunku mamy nie tylko to, że minister Sikorski funduje sobie z naszych podatków ekskluzywne obiadki, ale i to, czy obok domu mamy równy chodnik i plac zabaw.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail