Cieszę się z Nobla dla Peruwiańczyka (a w zasadzie obywatela świata) z kilku powodów.
Po pierwsze, nagroda wędruje w ręce człowieka powszechnie znanego i docenianego. Nie jest to somalijski poeta opozycyjny, którego twórczość zna trzech krytyków literackich oraz wydawca i nie został przetłumaczony na żaden europejski język. Jest to naprawdę wybitny autor tak fantastycznych utworów, jak "Rozmowa w katedrze" czy "Pantaleon i wizytantki".
Przeczytaj koniecznie: Nagroda Nobla 2010, literatura: Mario Vargas Llosa
Po drugie, cieszę się dlatego, że przyznanie Nagrody Nobla zawsze zwiększa zainteresowanie twórczością nagrodzonego. A co za tym idzie, sporo osób rzuci się do księgarń, aby kupić powieści Llosy - choćby tylko z ciekawości. W kraju, w którym jedna trzecia dorosłych nie czyta ani jednej książki rocznie (dane za sondażem CBOS), każda nowa osoba, która sięgnie po lekturę, to sukces. W tym wypadku sukces Komitetu Noblowskiego.
Patrz też: Watykan: Noblista winny śmierci milionów embrionów