Powie ktoś, a co nas obchodzi to, co dzieje się w odległym Cyprze. Rzeczywiście, Cypr ani geograficznie, ani jeśli chodzi o system fiskalny specjalnie bliski Polsce nie jest. Warto jednak uzmysłowić sobie, że nie jest to afrykańskie półdzikie państewko, tylko kraj, który jest członkiem Unii Europejskiej i elitarnej eurozony. I jak się okazuje, ani przynależność do Unii, ani fakt posiadania euro jako środka płatniczego nie są żadnymi gwarantami sukcesu. Warto o tym pamiętać, dyskutując o tym, kiedy Polska powinna przystąpić do eurostrefy. Warto też, żeby tę dyskusję zamiast ideologów i półmózgich polityków prowadzili u nas głównie ekonomiści i praktycy biznesu.
Hubert Biskupski: Cypr - światełko ostrzegawcze dla Polski
Władze Cypru w porozumieniu z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i ministrami finansów państw strefy euro postanowiły ratować swój kraj przed bankructwem kosztem obywateli. Niby nic w tym dziwnego, bo władza zazwyczaj szuka oszczędności w kieszeniach podatników, ale w tym wypadku skala przedsięwzięcia jest olbrzymia i niespotykana. Otóż władze Cypru po pierwsze zamroziły depozyty, czyli oszczędności zgromadzone w bankach, a po drugie potrąciły z nich w zależności od sumy zgromadzonych pieniędzy 6,75 proc. albo 9,9 proc. Cypryjczycy wpadli w panikę i próbowali wypłacać pieniądze z bankomatów i szturmować banki. Na niewiele ich desperacja się zdała. Nie wiem, czy oszczędności zagrabione obywatelom uratują Cypr przed bankructwem. Wiem natomiast na pewno, że mieszkańcy tej słonecznej wyspy nie zaufają więcej swoim władzom i systemowi bankowemu i w przyszłości pieniądze będą raczej trzymać w skarpecie niż na koncie czy lokacie. No bo skoro można zabrać, ot tak, 9,9 proc., to może pewnego dnia ktoś uzna, że można zabrać i 99 proc. oszczędności.