Nie oczekuję żadnych spektakularnych działań czy magicznych zaklęć, po których bezrobocie nagle spadnie o połowę. To oczywiście niemożliwe. Zastanawiam się jednak, dlaczego tak późno zabrano się np. do uelastycznienia kodeksu pracy. Przecież gdyby ten postulowany przez przedsiębiorców przepis wszedł w życie wiele miesięcy temu, udałoby się uratować tysiące miejsc pracy. A tak miejsc pracy nie ma, przepisu zresztą wciąż też, bo utknął w Sejmie.
Walka z bezrobociem to proces żmudny, czasochłonny i nieprzynoszący spektakularnych rezultatów. Wymaga solidnej pracy i współdziałania takich resortów, jak ministerstwa pracy, gospodarki i finansów, o co bardzo trudno. To nie są dopalacze czy jednoręcy bandyci, których można jednym podpisem zdelegalizować.
Może dlatego politycy rządzącej koalicji tak mało miejsca i czasu poświęcają rynkowi pracy. Proszę przejrzeć wypowiedzi - kto się w Polsce tak naprawdę zajmuje bezrobociem? Nie premier. Nie wicepremier. Nawet nie minister pracy. Z bezrobociem walczy - można odnieść wrażenie, że jednoosobowo - wiceminister Jacek Męcina. Mimo jego olbrzymiej wiedzy i zaangażowania to trochę mało.
Kilka dni temu premier Tusk zapewnił, że walka z bezrobociem to cel numer jeden rządu i że musi ono spaść. Trzeba przyznać, że dość późno wyznaczył sobie ten cel. Bo bezrobocie to nie tylko problem polityczny. To przede wszystkim olbrzymi problem społeczny. To dramat ludzi, którzy chcą, ale nie mają za co opłacić rachunków czy nakarmić dzieci.