Opinie. Mecenas Stefan Hambura: Niemcu, zamiast pouczać, naucz się polskiego!

i

Autor: krystian dobuszyński

Hambura: Imigranci uratują Niemcy

2015-09-16 4:00

"Super Express": - Niemcy i Austria w związku z kryzysem imigracyjnym zamknęły swoje granice. Możemy się spodziewać końca strefy Schengen i swobodnego poruszania się po Unii Europejskiej? Stefan Hambura: - Kraje te nie zamknęły granic, ale na tych granicach zostały przywrócone kontrole. Kontrole takie były już przywracane wtedy, gdy odbywał się w Niemczech szczyt G7. Nie jest to nic nowego. Jak popatrzymy na to, jak te kontrole wyglądają, to zobaczymy, że jedyne, co służby robią, to zaglądają do samochodu, często nie żądają nawet okazania dokumentów. To przywrócenie kontroli było zagraniem psychologicznym wobec innych państw członkowskich, takich jak Polska czy Węgry. Pamiętajmy, że ta decyzja zapadła w niedzielę. A w poniedziałek odbywało się spotkanie Rady Unii Europejskiej z udziałem ministrów spraw wewnętrznych poszczególnych państw. A więc przywrócenie kontroli było zagraniem va banque ze strony Niemiec, aby doprowadzić do kompromisu wewnątrz UE.

- Jak ocenia pan ten niemiecki nacisk na Polskę w sprawie uchodźców?

- To jest typowa Realpolitik, którą uprawia strona niemiecka w Unii. Większość tych imigrantów i tak chce się znaleźć ostatecznie w Niemczech. To, co zrobiła kanclerz Merkel, zachęcając uchodźców do przybycia do Europy, było de facto zaproszeniem wszystkich do Niemiec.

- Niemieckie władze najpierw wywołały kryzys, a teraz chcą przerzucić odpowiedzialność na inne kraje.

- Przedstawiciele niemieckiego biznesu, przedsiębiorcy, eksperci doskonale wiedzą, że niebawem zabraknie rąk do pracy. W niemieckiej prasie już pojawiły się głosy ekonomistów mówiące o tym, że najlepiej tych uchodźców przyjąć do wschodnich landów, dawnej NRD, która w dużym stopniu się wyludniła, wyludnia i będzie wyludniać dalej. Dlatego napływ uchodźców jest w niemieckim żywotnym interesie.

- Niemcy mówią jednak, że wszystkie kraje powinny pomóc i przyjmować uchodźców.

- To jest problem czysto niemiecki, który jednak Niemcy próbują scedować na całą UE. Warto byłoby, żeby polscy politycy nie przestraszyli się tych żądań.

- W jaki sposób polskie władze powinny reagować na ten niemiecki dyktat?

- Polskie władze powinny podchodzić ze spokojem, mieć silne nerwy, nie poddawać się naciskom, dbać o swoje interesy. Przyjęcie tych uchodźców leży bowiem w interesie nie Polski, ale Niemiec. Ten interes to wspomniany brak ludzi do pracy. Według różnych opracowań liczba ta może wynieść od pół miliona ludzi w perspektywie najbliższych miesięcy do nawet sześciu milionów w perspektywie 20 lat. Na problem trzeba spojrzeć z polskiego punktu widzenia. W rozmowach międzyrządowych strona polska powinna zażądać od niemieckiej konkretnych wyliczeń: ilu rąk do pracy zabraknie w Niemczech w perspektywie 5, 10, 20 lat. I podnosić, że to właśnie w ich interesie jest przyjęcie jak największej liczby uchodźców i imigrantów.

- Ale według Unii Polska musi przyjąć konkretną liczbę uchodźców. Mają być nam oni "przypisani". Czy nie grozi nam czasem to, że w kolejnych falach uchodźców spotka nas niekontrolowany napływ imigrantów, a w konsekwencji - poważny kryzys?

- Gdy spojrzy się na to, ilu uchodźców chce w Polsce zostać, to widzimy, że to bardzo niewielka liczba. Dla Polski to problem dość marginalny. Dla Niemców większy, ale też oni mogą z przybycia uchodźców, z osiedlenia ich we wschodnich landach, jak również w innych rejonach RFN, czerpać największe korzyści.

Zobacz także: Janusz Korwin-Mikke: Te granice...