Brauna chronią byli SOP-owcy
Słuszna postura, czarny garnitur, okulary przeciwsłoneczne. Wprawny obserwator szybko dostrzeże fachowców, którzy dbają o bezpieczeństwo Grzegorza Brauna. Przy kandydacie na prezydenta są wszędzie: kiedy Braun wychodzi ze swojego warszawskiego biura, kiedy jest na kampanijnej trasie, czy kiedy kupuje książki w jednej ze stołecznych księgarni. - To byli funkcjonariusze SOP, znam tych chłopaków – słyszymy od jednego z pracowników Służby Ochrony Państwa. Z kolei w otoczeniu deputowanego do Parlamentu Europejskiego dowiadujemy się, że usługi jednego ochroniarza miesięcznie kosztują koło 15 tysięcy złotych, a podczas publicznych spotkań liderowi Korony towarzyszy nawet czterech bodyguardów. Z prostego rachunku wynika zatem, że miesięcznie za taki komfort trzeba zapłacić nawet 60 tysięcy złotych.
Pojawiły się życzenia śmierci
Nie dziwi więc, że Grzegorz Brauna apeluje o wpłaty na swój komitet. Chodzi właśnie o wyższy poziom bezpieczeństwa. - Ponieważ w ostatnich tygodniach zrobiło się trochę mniej bezpiecznie. Pojawiły się życzenia śmierci i tego żeby wyeliminować mnie i moją formację – mówi polityk i dodaje, że do słów dochodzą drastyczne działania. - Jeden działacz został zaatakowany nożem, przebito też opony – relacjonuje Braun. Kandydat na prezydenta podkreśla, że to sztab namówił go do zmian. - Nie jeździmy już jednym autem. Nalejcie nam państwo do baku – apeluje jeden z najbardziej kontrowersyjnych polskich polityków.