Andrzej Duda w swojej książce "To ja" poświęcił wiele miejsca na wspominanie kwietnia 2010 roku, kiedy to wydarzyła katastrofa smoleńska. Polityk dokładnie pamięta, jak dowiedział się o tragicznych wydarzeniach w Smoleńsku.
- W sobotę lubiliśmy dłużej pospać. Przed dziewiątą usłyszałem dzwoniący telefon, ale nie bardzo chciało mi się rozmawiać. Ktoś dzwonił jednak tak natarczywie, że Agata podała mi komórkę, abym odebrał. Spojrzałem na wyświetlacz — dzwoniła przyjaciółka rodziny, sędzia Sądu Najwyższego w stanie spoczynku. Pomyślałem, że musiało się coś wydarzyć, skoro chce rozmawiać tak wcześnie - opisał w książce. - Zacząłem krzyczeć, że to niemożliwe. Po chwili przeprosiłem ją, odłożyłem słuchawkę. Do Agaty i do mnie dzwonili kolejni znajomi, by sprawdzić, czy byłem w samolocie do Rosji. Telewizja podawała coraz gorsze informacje. Nadzieje szybko zostały rozwiane. W katastrofie zginęli wszyscy pasażerowie i załoga samolotu, łącznie 96 osób. Nie mogłem w to uwierzyć - dodał.
Ostatnie rozmowy z Lechem Kaczyńskim
Wspominał Salę Chorągwianą, która w 2013 roku została wyposażona w repliki historycznych polskich chorągwi. Dla niego jednak to miejsce na zawsze pozostało związane z pożegnaniem przyjaciół z kancelarii po katastrofie smoleńskiej. Opisywał trumny owinięte biało-czerwonymi flagami, harcerskie kapelusze, bukieciki kwiatów i niekończący się maraton pogrzebów. Wspominał, jak koledzy poprosili go o wygłoszenie mowy pożegnalnej dla Władysława Stasiaka.
Następnie Andrzej Duda opisywał wizytę roboczą prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Litwie 8 kwietnia, gdzie towarzyszył mu jako minister. Wspominał chłodną atmosferę rozmów i smutek prezydenta w drodze powrotnej. Kaczyński miał wtedy powiedzieć, że na barkach młodszego pokolenia spocznie ciężar prowadzenia polskich spraw. Opisywał również swoje ostatnie rozmowy z Lechem Kaczyńskim, kiedy to przekazał mu wiadomość od Zbigniewa Wassermanna w sprawie kandydata na zastępcę prokuratora generalnego. Prezydent Kaczyński planował spotkanie w tej sprawie po powrocie z Katynia.
Andrzej Duda o zmarłej Marii Kaczyńskiej
Wspominał, jak Jarosław Kaczyński zidentyfikował ciało brata w Smoleńsku. Andrzej Duda został wyznaczony do zorganizowania transportu ciała Marii Kaczyńskiej z Moskwy. Opisywał wybór trumny i przerażające warunki w kostnicy Instytutu Medycznego w Moskwie oraz moment, kiedy zobaczył zwłoki pierwszej damy.
- Dopiero o świcie zabrano nas do wyłożonej kafelkami piwnicy, do której przywieziono szczątki na metalowych wózkach. Dwa czarne worki były zapieczętowane i oznaczone napisami po rosyjsku: Wypych, Stasiak. Upewniłem się, że rodzina dokonała identyfikacji. Położyłem ręce na każdym z worków i pomodliłem się cicho. Później przetransportowano ciało Kasi Doraczyńskiej — odkryte, bez worka. Wyglądała spokojnie, jakby spała. Na koniec przywieziono odkrytą trumnę z ciałem Marii Kaczyńskiej. Dookoła jej głowy ułożono ciemnobordowe róże. Pomyślałem wówczas, że to piękne i godne pożegnanie pierwszej damy. Rosjanie oświadczyli, że zabierają trumnę, aby ją zamknąć, ale powstrzymałem ich. Zażądałem, by wyszli, tak by brat Marii Kaczyńskiej mógł w samotności ją pożegnać. Ociągali się, wyraźnie nie chcieli nas spuścić z oka. W końcu ulegli i już nie dopuściłem ich do otwartej trumny. Zorientowałem się, że w pokoju obok czekają rosyjscy dziennikarze z kamerami i aparatami. Mieli w planie sfilmować ciało polskiej pierwszej damy! Oczywiście nie pozwoliłem na to. Poprosiłem naszych żołnierzy, by zamknęli trumnę. Przywieźli ze sobą spawarkę, którą zasklepili wieko metalowego wkładu - napisał w książce "To ja".
W naszej galerii zobaczysz pogrzeb Lecha i Marii Kaczyńskich:
