- I jak to wypada?
- Zdążyła już zlikwidować obowiązek szkolny dla sześciolatków, czym wprowadziła ogromny zamęt. Nie podjęła żadnych działań, by przeciwdziałać bezrobociu nauczycieli - tych, którzy chcieli sześciolatków uczyć.
- Zatrzymajmy się na moment - czy nie jest tak, że po prostu mamy niż demograficzny?
- Ale jeżeli z woli pani minister nagle ponad 300 tysięcy dzieci nie idzie do szkoły, to ta część nauczycieli, która sądziła, że będzie miała je pod swoją opieką, stworzy grupę kilku tysięcy bezrobotnych pedagogów.
- A nie jest tak, że to z woli rodziców sześciolatki nie idą do szkół? Czy to nie oni uznali, że chcą podejmować decyzję, kiedy ich dzieci rozpoczną naukę?
- Szkoła jest także obowiązkiem i jeśli całkowicie oddalibyśmy decyzje w ręce rodziców, to zapewne część z nich zrezygnowałaby z tego obowiązku. Niemniej fundacja państwa Elbanowskich zrobiła dużo zamieszania.
- Ale zrobiła więcej złego czy dobrego?
- Moim zdaniem złego. Odebrała bowiem znacznej części dzieci szansę wcześniejszego rozpoczęcia nauki szkolnej i przewagę, którą daje każdy rok edukacji. Dodatkowo odebrała nauczycielom pracę. Najgorsze, że stworzyła wrażenie, że oto szkoła jest narzędziem opresji i miejscem dla dzieci niebezpiecznym. A to obraz nieprawdziwy.
- Elbanowscy przekonywali, że sześciolatki do szkoły tak, ale nie z tym programem, bo dzieci zrażą się do nauki.
- Ten i inne argumenty były nośne medialnie, ale były to argumenty nieprawdziwe i nieodpowiadające temu, co dzieje się w szkole. Pokolenie, które poszło do szkoły 20 lat temu, ma się nijak do tego dzisiejszego. Rozwój dzieci postępuje dziś w sposób niebywały. Dziś dziecko w wieku pięciu lat jest w wielu wypadkach gotowe do tego wysiłku intelektualnego. Oczywiście, nie w tym klasowo-lekcyjnym modelu.
- No właśnie, bo te dzieciaki nie chcą siedzieć w ławkach.
- Szkoła była jednak do tego przygotowana. Pani minister Zalewska na jednej z debat na komisji edukacji sama musiała to przyznać. Zdecydowana większość szkół była na to gotowa. Niemniej mleko się już wylało - wielu rodziców zatrzymało swoje dzieci w przedszkolach.
- Mogli jednak wybrać.
- Zawsze mogli wybrać.
- Czasami trzeba było uciekać się do pomocy specjalisty.
- No tak, ale dziś jeśli rodzic chce wysłać sześcioletnie dziecko do szkoły, musi iść do poradni na badania. To element, który wstrzymuje wielu rodziców przed posłaniem dzieci wcześniej do szkoły. Niektórzy z nich do poradni mają 60--70 km.
- Rozumiem pański argument, ale nie do końca wydaje mi się przekonujący, bo sprowadza się do tego, że źle, że dzieci nie poszły do szkół, bo nauczyciele stracą pracę? Co jest ważniejsze - dobro dzieciaków czy nauczycieli?
- Oczywiście bez dzieci nie ma szkoły. Ale to, co mówiłem - poziom przygotowania szkół i nauczycieli na przyjęcie sześciolatków był wysoki. Zabrakło jasnego przekazu, że to, co jest w przedszkolu - drugie śniadanie, opieka do 17 - miało być w szkołach zapewnione.
- A ilu nauczycieli na tej zmianie straciło pracę?
- Szacujemy, że tych nauczycieli, którzy stracą pracę, będzie ok. 10 tysięcy.
- I co z nimi?
- W większości szukają innego miejsca pracy. Część z nich ma umowy zawierane na rok, część pracuje w niepełnym wymiarze godzin. Większość z nich straciła kontakt ze szkołą.
- Kto dla nauczycieli jest lepszy - PO czy PiS?
- ZNP stosuje maksymę, że nie mamy przyjaciół w polityce - mamy interesy.
- To z kim się robi lepsze interesy?
- Jeśli chodzi o podwyżki, to najlepiej było za Donalda Tuska.
- Bardzo merkantylnie pan do tego podchodzi.
- Wie pan, to byt kształtuje świadomość. Słysząc dziś, że nauczycielom proponuje się 20 zł podwyżki, a poprzednio było w sumie kilkaset złotych, to trudno, żeby tego nie zauważyć. Inna sprawa, że szkoła potrzebuje przede wszystkim spokoju i przewidywalności. Tego za czasów PO było jednak więcej. Dziś wiele jest chaosu i zwykłego bałaganu.
- Idą zmiany. Znikają gimnazja. Po co nam one były?
- Dają dziecku szanse rozwojowe, odpowiadają na potrzeby i wyzwania intelektualne. Młody człowiek tego potrzebuje i od gimnazjów dostaje.
- Nadal szukam sensu poprzedniej reformy.
- Sens jest w tym, czego doświadczamy od 2011 roku. Wtedy po raz pierwszy w Nowym Jorku odbył się szczyt edukacyjny, na którym spotkało się 12 modeli oświaty o najwyższym poziomie nauczycieli i najlepszych rezultatach uczniów. Jest tam także Polska. Dzięki reformie jesteśmy w czołówce najlepszych systemów edukacyjnych świata.
- I to dzięki gimnazjom?
- Uczeń gimnazjum miał inne treści programowe, to także ogromny zapał nauczycieli, którzy tam pracują. Możemy z satysfakcją powiedzieć, że równamy do Finlandii, która w Europie ma najlepszy system oświaty. Gimnazja bronią się wynikami. Pani minister na szczycie w Berlinie chodziła i dumnie wypinała pierś, chwaląc się rezultatami, na które nie pracowała.
- A co z testomanią, która uczy myślenia pod klucz, a nie formułowania własnych myśli? Wielu nauczycieli krytykowało dotychczasowy system właśnie z tego powodu.
- Kiedy na daczy przecieka panu dach, to nie burzy pan całej daczy, tylko dokonuje niezbędnych napraw. Wszelkie mankamenty, które się w systemie pojawiają, też trzeba naprawiać, ale nie wymagają, żeby burzyć cały system. Każdy fachowiec mówi, że gimnazja bronią się rezultatami.
- Mówią też, że gimnazja to stres dla dzieciaków, bo zbyt często muszą zmieniać szkołę i środowisko, w którym funkcjonują.
- Stres towarzyszy całemu naszemu życiu. Każdy element hartowania młodego człowieka, pomaga tu i jest potrzebny.
- A czy tego samego nie można nauczyć dzieci w ośmioletniej podstawówce i czteroletnim liceum?
- Dziś zmieniamy model edukacji, ale nie wiemy, jakie treści będą w nowej szkole nauczane. Pani minister tego nie zdradziła. My uważamy, że najpierw trzeba pokazać, czego i jak chcemy uczyć, a dopiero potem rzucajmy się na głęboką wodę. Być może w modelu 8+4 będziemy w stanie osiągać te same rezultaty. To jednak tylko przypuszczenia, obarczone daleko idącym błędem.