Europejczycy muszą akceptować prawo do wolności mediów

2010-05-04 2:10

Rozmowa z dr. Nicolausem Festem, zastępcą redaktora naczelnego niemieckiego dziennika "Bild", z okazji Światowego Dnia Wolności Mediów

"Super Express": - Dzień Wolności Mediów to okazja do przyjrzenia się temu, jak powinna ona wyglądać w praktyce. Tymczasem w Polsce sądy decydują się zabraniać np. publikacji zdjęć osób powszechnie znanych, choć wykonano je w miejscach publicznych. Jak wygląda to w Niemczech?

Dr Nicolaus Fest: - Przede wszystkim istnieje zasada, że zdjęcia mogą być publikowane wówczas, gdy osoba przedstawiona na fotografiach "jest powszechnie rozpoznawalna". Innymi słowy chodzi tu o wszelkiego rodzaju celebrytów, aktorów, piosenkarzy, gwiazdy mediów... W takich przypadkach nie można publikować zdjęć w sytuacjach określanych jako tzw. rozpoznawalna prywatność. Można więc pokazać zdjęcie powiedzmy w restauracji, ale nie można, jeżeli jest to wydzielona, głęboka i zamknięta część. Taka, w której siadają ludzie, którzy nie chcą być dostrzeżeni przez innych. Warto tu podkreślić, że niemieckie prawo jest w tym względzie znacznie bardziej restrykcyjne niż brytyjskie. Tam panuje większy margines swobody, nawet w przypadku sytuacji ściśle prywatnych. Brytania jest w tej kwestii najbardziej liberalnym i wolnym rynkiem w całej Europie.

Przeczytaj koniecznie: Super komentarz: Dlaczego bronię Wojewódzkiego i Figurskiego

- To w przypadku celebrytów. Co z pozostałymi?

- Zdjęcia każdej prywatnej osoby publikuje się wówczas, gdy kontekst może być "uzasadniony interesem publicznym". Chodzi np. o wypadki, przestępstwa albo udział w publicznym wydarzeniu (np. na trybunach podczas meczu). Można także publikować fotografię, jeżeli dana osoba nie jest głównym celem zdjęcia. Media nie mogą też bez zgody danej osoby pokazywać czegoś, co poniża osoby przedstawiane na zdjęciach. Np. ofiary przestępstw takich jak gwałty bądź ofiary wypadków samochodowych.

- Pamięta pan sytuacje, w których "Bild" miał problemy w przypadku publikacji zdjęć np. gwiazd mediów w miejscach publicznych? Procesy, których intencją było ograniczenie wolności mediów?

- Nieustannie jesteśmy w konflikcie z gwiazdami, które podważają, że to czy inne zdjęcie nie powinno się ukazać. Ostatnio proces wytoczyła nam znana aktorka, która pobiła się ze swoim narzeczonym w obecności grupy ludzi. Wśród nich był nasz fotograf. Pokazywanie zdjęć z wydarzeń takich jak to, jest w oczywisty sposób jednym z podstawowych obowiązków mediów. To samo przyznał sąd. Nie ma nic bardziej szkodliwego dla wiarygodności mediów, niż dowiadywanie się o takich wydarzeniach przez czytelników nie z artykułu w gazecie, ale z plotek.

- Podstawowym problemem wynikającym z wyroków, o których mówię, jest sprowadzanie roli mediów do PR-owskich narzędzi aktorów, piosenkarzy bądź gwiazd telewizji.

- Ta obawa nie jest bezpodstawna. Co więcej - gwiazdy wytaczające procesy świetnie zdają sobie z tego sprawę. Podczas ostatniej trasy koncertowej Robbiego Williamsa w Niemczech jego menedżerowie z wyprzedzeniem żądali pisemnej deklaracji od każdego akredytowanego dziennikarza. Wymagano zgody na publikowanie tylko takich zdjęć, które będą akceptowane przez ludzi gwiazdora. To był akurat przypadek bezpośredniego przekształcania mediów w narzędzie PR, bez żadnych ceregieli. Zazwyczaj podobne próby czyni się jednak nieco ostrożniej. Także przez rozmaite procesy w sądach, o których mówimy. Problem jest jednak poważniejszy. Jeżeli podobnych rzeczy dopuszczają się piosenkarze, to dlaczego nie miałby się ich dopuścić polityk? W przypadku Williamsa wszystkie media zdecydowały się solidarnie nie publikować jakichkolwiek informacji i kompletnie zignorować jego trasę koncertową.


- Prawo do publikacji to podstawowe narzędzie do kontrolowania elit przez społeczeństwo. Granica między prawem do prywatności, nawet celebrytów, a cenzurą jest jednak cienka i niezbyt czytelna.

- Szczerze mówiąc zawsze będzie istniał konflikt między prawem do prywatności danej osoby, a prawem do wolności mediów. Żaden polityk, sportowiec ani gwiazda nie lubi oglądać w mediach nieprzyjemnych rzeczy na swój temat. W interesie demokracji i wolności słowa jest to jednak kluczowe. I zdarza się regularnie. Oczywiście jeżeli są do tego podstawy. Media są psami obronnymi demokracji i tylko wolność mediów i wolność słowa sprawia, że demokracja funkcjonuje. Jeżeli ktokolwiek myśli poważnie o demokratycznym społeczeństwie, to musi zaakceptować także konflikt pomiędzy prawem jednostki a interesem publicznym i prawem do informacji. Ktoś, kto tych zasad nie akceptuje, a nawet stara się je zmieniać bądź negować, nie może być moim zdaniem postrzegany jako Europejczyk. Europa opiera się przecież na demokratycznych wartościach.

- W Niemczech dochodziło jednak do procesów, które wygrywały osoby powszechnie znane...

- Tak, ale były to sprawy dość specyficzne. Jak ta księżniczki Magdaleny i wydawnictwa Klambt. Chodziło w niej o około 90 artykułów na temat szwedzkiej rodziny królewskiej, w których opisywano romanse, skandale i ciąże. Problem w tym, że Klambt nie opierał się w nich nawet w minimalnym stopniu na faktach. Chodziło więc o ewidentne kłamstwa. A to wykracza poza dziennikarstwo i powinno trafić do sądu. Nieco inny był przypadek kanclerza Schroedera. W tekście z 2002 roku agencja DDP wspomniała, że jego wiarygodność wzrosłaby, gdyby przestał farbować włosy. DDP przegrała proces, gdyż nie była w stanie udowodnić, że farbuje włosy. Wyrok nie był naruszeniem prawa i wolności słowa, choć na pewno z punktu widzenia logiki i pewnego wyczucia był przesadzony.

- Porównując brytyjską, amerykańską i niemiecką rzeczywistość medialną z Europą Wschodnią wciąż widzimy szereg różnic na niekorzyść wolności słowa i mediów u nas. Z czego może to wynikać?

- Wielka Brytania i USA zawsze miały bardzo wysoką kulturę wolności słowa i mediów. Tam obywatele po prostu wiedzą, że demokracja będzie zagrożona, jeżeli te wolności będą ograniczane. Szczęśliwie właśnie ten punkt widzenia został przeniesiony na niemieckie elity po II wojnie światowej. W przypadku Europy Wschodniej i Polski jako obcokrajowcowi trudno mi o generalne sądy. Na pierwszy rzut oka widoczne jest jednak, że niektóre z państw regionu pozwoliły uzyskać wpływ na media ludziom, którzy - mówiąc delikatnie - nie mają minimalnego obycia demokratycznego. Pomimo zagrożeń, trudno mi jednak wyobrazić sobie, by Polska, mając długą tradycję wolności, mogła doprowadzić u siebie do sytuacji, które znamy choćby z Rosji rządzonej przez Putina.

Dr Nicolaus Fest

Zastępca redaktora naczelnego "Bilda", największego dziennika w Niemczech

Nasi Partnerzy polecają