Facebook grafikę skasował po internetowej awanturze, ale zaraz potem na swoim koncie na Twitterze pokazała ją eurodeputowana Sylwia Spurek, twierdząc, że skłania do refleksji o losie zwierząt. Na lewicową posłankę spadła lawina krytyki, nawet ze strony tych, którzy mają mocno lewicowe poglądy. O poście wspomniały też izraelskie media – nic dziwnego, skoro pojawił się tuż przed rocznicą wyzwolenia Auschwitz. Pani poseł nie tylko jednak nie przeprosiła, ale postanowiła swojego wystąpienia bronić.
Gdyby ktoś chciał spersonifikować głupotę w najczystszej postaci, doprawioną sporą dawką iście talibskiego fanatyzmu, to mógłby sięgnąć po opisywany przypadek. Ale problem jest głębszy. Większość oburzyła się, bo grafika zawierała skandaliczne porównanie, tymczasem sprawa dotyczy głęboko sięgającej manipulacji pojęciami. Lewica chce, żebyśmy w swoim myśleniu zrównali zwierzęta z ludźmi. Temu służy konsekwentne używanie wobec zwierząt określeń, które zarezerwowane są dla ludzi: „eutanazja” psa, „zabójstwo” lub „morderstwo” dzika czy kota. Temu służy kampania plakatowa w polskich miastach, pokazująca sylwetkę psa z cieniem człowieka. Do tego mamy prymitywny zabieg erystyczny: nie godzisz się na takie stawianie sprawy i skrajne postulaty „animalsów” – jesteś zwolennikiem dręczenia zwierząt.
Ludzie tacy jak Spurek czy członkowie Vivy niczego nie proponują ani do niczego nie przekonują. Im marzy się typowo komunistyczny totalizm: chcą doprowadzić do tego, żeby można nas było zmusić do niejedzenia naturalnego mięsa czy niepicia mleka od „gwałconych” krów. Zwierzęta mają być traktowane tak samo jak ludzie. Mają mieć identyczne prawa.
Weszliśmy w epokę sekciarstwa i fanatyzmu wokół spraw ekologicznych. A to dopiero początek.