„Super Express”: – Rafał Trzaskowski wezwał do gruntownej przebudowy Platformy Obywatelskiej i całej opozycji. Czy taka przebudowa ma sens i jak powinna wyglądać?
Prof. Rafał Chwedoruk: – Sama diagnoza polegająca na ponownym odnalezieniu formuły, w jakiej opozycja miałaby działać, jak najbardziej jest słuszna. Poza tym Rafał Trzaskowski ma chyba pełną świadomość faktu, że sytuacja wymaga dość szybkich ruchów. Kwestią zupełnie inną jest to, w jaki sposób ta nowa opozycja ma się zmieniać i wyglądać.
– To znaczy?
– To znaczy, że fałszywe jest przeświadczenie, że sama zmiana szyldu wystarczy. Proszę zwrócić uwagę, że Rafał Trzaskowski osiągnął dobry wynik w wyborach, choć szyld Platformy wcale nie był schowany. Poza tym nie odniosłem wrażenia, by szyld Koalicji Obywatelskiej – a więc formacji, składającej się z PO i kilku mniejszych ugrupowań, między innymi Nowoczesnej – był dużo lepiej postrzegany od samej PO.
– Pojawiła się gdzieś w przestrzeni publicznej nazwa „Nowa Solidarność”. Czy taki, nowy szyld mógłby porwać wyborców?
– To dość problematyczne. Raczej przypominałoby to historię jednej z poprzedniczek Platformy Obywatelskiej, czyli partii o nazwie Kongres Liberalno-Demokratyczny. Ugrupowanie to w 1991 roku miało nawet premiera rządu, którym był Jan Krzysztof Bielecki, w latach 1992-1993 współtworzyło rząd Hanny Suchockiej. I partia ta wystartowała w wyborach pod hasłem „milion nowych miejsc pracy”. Problem w tym, że działo się to w czasie szalejącego bezrobocia, za które wielu obywateli obciążało rządzących, a więc także KLD. Nie muszę mówić, że hasło nie spotkało się z wielkim odzewem, a partia poniosła klęskę.
– Co to miałoby mieć wspólnego z nową solidarnością?
– To, że hasło takie pozytywnie byłoby kojarzone w elektoracie Prawa i Sprawiedliwości oraz PiS. Dla elektoratu liberalnego byłoby co najwyżej ambiwalentne. To po pierwsze. Po drugie elektorat liberalny raczej nie jest kojarzony i nie utożsamia się z solidaryzmem społecznym, ale raczej z indywidualizmem, kultem zaradności, wolnego rynku. I trzeci problem, takie hasło już na początku wywołałoby spór ze związkiem zawodowym NSZZ Solidarność. Coś takiego na pewno nie pomogłoby w postrzeganiu tej partii. Nie zmienia to faktu, że sama idea pewnego nowego otwarcia jest jak najbardziej słuszna.
– Czy problemem PO nie jest też zbytnia wyrazistość, atakowanie PiS, podczas gdy powinno się raczej „zasypywać” podziały, szukać wyborców w mitycznym „centrum”?
– Z jednej strony w polityce jest zasada, że twardy elektorat i tak zagłosuje. W związku z tym należy przede wszystkim zawalczyć o elektorat nowy. Przykładem jest Tony Blair, który jako premier Wielkiej Brytanii święcił triumfy, zdobywał rekordowe poparcie. Zdobywał je dzięki pozyskiwaniu głosów thatcherystów, podczas gdy tradycyjni wyborcy Labour Party i tak głosowali na niego, mając jako alternatywę Torysów bądź nieliczących się wtedy zupełnie liberałów. Jednak wybory w Polsce pokazują też, że takie przesadne poszukiwanie elektoratu koncyliacyjnego, dążenie do pojednania, nie jest skuteczne. Boleśnie przekonał się o tym i Władysław Kosiniak-Kamysz w ostatnich wyborach, i Jarosław Gowin. Mało kto kojarzy nazwę jego partii Porozumienie.
– Czym innym jest jednak podkreślanie odrębności, czym innym jest obrażanie innych. Na przykład są głosy celebrytów, mówiące o bojkocie towarów z Podkarpacia, niedawno też były prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz mówił, że należy ukarać tych, którzy brali 500 Plus i potem głosowali na PiS?
– To zupełnie inna rzecz. Jednocześnie działanie przeciwskuteczne. Polacy są społeczeństwem dość homogenicznym. Do tego nie jest tak, że w jakimś regionie liczy się tylko Rafał Trzaskowski a w jakimś tylko Andrzej Duda. To są co najwyżej jakieś niewielkie gminy.
– No właśnie – w liberalnej Warszawie jest kilkadziesiąt procent wyborców Andrzeja Dudy, na „Pisowskim” Podkarpaciu kilkadziesiąt procent wyborców Rafała Trzaskowskiego…
– W dodatku stolicą Podkarpacia jest Rzeszów, którym od lat rządzi Tadeusz Ferenc, polityk, któremu w żadnej mierze nie da się przypisać związków z PiS. Ta niechęć do wsi, prowincji w części elektoratu liberalnego to już nawet nie czasy wiktoriańskie, z ich dzikim kapitalizmem, ale wcześniejsze czasy arystokracji z pogardą do osób niższych stanów. Wszystko w społeczeństwie, w którym zdecydowana większość ludzi ma jakieś pochodzenie wiejskie. Nie ma nic gorszego niż taki neofityzm. I opozycji takie postawy bez wątpienia szkodzą.