Łukaszenka gorszy niż COVID?
Stan wyjątkowy lada chwila stanie się rzeczywistością wielu przygranicznych miejscowości. Chce go rząd, chce go prezydent Duda. Padają pytania, czemu stanu wyjątkowego nie wprowadzono w czasie kolejnych fal pandemii, ale wprowadza się go z powodu napięć na granicy z Białorusią. Czy Łukaszenka jest gorszą zarazą niż koronawirus? To zależy. Zwłaszcza, kiedy na świat patrzysz oczami polityka.
Druga i trzecia fala pandemii wydawały się być na tyle niebezpieczne, że ze względu na życie i zdrowie Polaków stan wyjątkowy trzeba było wprowadzić. Totalna zapaść służby zdrowia, ludzie umierający w kolejce do szpitali, dziesiątki tysięcy zakażeń dziennie i tysiące zgonów – aż prosiło się, żeby wprowadzić stan wyjątkowy, by ograniczyć społeczną mobilność, odpowiedzialną za błyskawiczne rozprzestrzeniania się wirusa. Taka decyzja obarczona była jednak ogromnym ryzykiem politycznym. Byłaby bowiem przyznaniem się do utraty kontroli nad pandemią i bez wątpienia wywołałaby falę głębokiego niezadowolenia, że się tu całkowicie ogranicza wolność Polaków. Lepiej więc było mówić, że sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna i czekać aż wirus odpuści.
W sprawie kryzysu migracyjnego sprawa wygląda zgoła inaczej. Stan wyjątkowy nie jest wyrazem słabości ale zdecydowania. Nie jest utratą kontroli nad wydarzeniami przy polsko-białoruskiej granicy, ale dbaniem o bezpieczeństwo Polaków. Nie jest amatorszczyzną ale decyzją godną mężów stanu. Politycznie jest więc sytuacją, na której można tylko wygrać, grając nieco na strachu przed inwazją białorusko-rosyjską. Podczas gdy stan wyjątkowy byłby kolejnym paliwem dla podsycania zbyt dużych lęków społecznych, w sytuacji bandyckich praktyk reżimu w Mińsku wzmacnia patriotyczną czujność Polaków i wywołuje lęki, których większość z nas nie odczuwała. Dla polityków przestraszeni widmem zewnętrznej agresji obywatele bywają czymś pożądanym. Stąd zasadnicza różnica w reakcjach rządu na kryzys pandemiczny i kryzys migracyjny.
Polecany artykuł: