"Super Express": - Według nowego sondażu IBRIS przewaga PiS nad PO wynosi 29:27. Czy ten spadek poparcia dla partii rządzącej jest autentyczny i z czego wynika?
Wojciech Jabłoński: - Oczywiście nie można skupiać się wyłącznie na sondażu IBRIS, w innych sondażach te różnice są większe, jednak faktycznie po okresie hegemonii PiS i totalnego rozdrobnienia opozycji wracamy właśnie do podziału sceny politycznej na dwa główne obozy - PiS i Platformę, która wyraźnie zyskuje poparcie.
- Jeszcze kilka miesięcy temu mówił pan, że PiS nie ma z kim przegrać, a PO będzie wyraźnie tracić i chylić się ku upadkowi.
- Owszem, ale PiS wpadł w tę samą pułapkę, w którą przed laty wpadła PO. Chodzi o przekonanie, że partia rządząca nie ma z kim przegrać. Tymczasem nawet jeśli polityk nie ma przeciwnika, z którym może ponieść porażkę, to zawsze przegrać może z jedną osobą - samym sobą. Jarosław Kaczyński miał nóż w ręku, który spektakularnie wbił sobie w brzuch. To on, nie zasłaniając się prezydentem Andrzejem Dudą czy premier Beatą Szydło, wyszedł na pierwszy plan i jako sukces ocenił koszmarną klęskę 1:27 w Brukseli. Udzielił szokujących wywiadów w kilku tytułach. Tymczasem Polacy szarżę prezesa ocenili jako atak nie na Tuska, bo to by wybaczyli, ale na pozycję Polski w Unii. Ponowne wyjście prezesa na pierwszy plan jest powodem kilkuprocentowego spadku poparcia dla partii rządzącej.
- No dobrze, ale skąd nagły wzrost PO?
- Bo z kolei na wzrost notowań Platformy wpłynęły koszmarne błędy Ryszarda Petru i jego wyjazd na Maderę w czasie sejmowego protestu.
- Czy pozycji partii Schetyny nie wzmocniło też "wyciszenie" afery warszawskiej, która jeszcze kilka miesięcy temu zdawała się pogrążać PO?
- Też. PiS nie jest w stanie tej afery wykorzystać, podobnie jak sprawy Amber Gold. Mówienie o milionowych przekrętach, skomplikowanych liczbach jest dla ludzi nużące i mało przekonywujące. Opozycja ma tymczasem proste i skuteczne hasło: 1:27 i kompromitacja w Brukseli. Na tym opozycja może budować swój polityczny kapitał. Gdyby PiS wskazał na ludzkie tragedie i nieszczęścia związane z tym, co działo się w Warszawie, sprawa afery wciąż by żyła. Jednak, jak widać, ani politycy PiS, ani życzliwi im dziennikarze i publicyści mediów publicznych nie są tak dobrymi fachowcami, za jakich ich uważano.