"Super Express": - Po przeszukaniu domu wdowy po Czesławie Kiszczaku przeszło panu przez myśl pytanie, w ilu jeszcze takich domach są podobne dokumenty?
Dr Piotr Gontarczyk: - Od lat wiem, że takie dokumenty znajdują się w domach byłych oficerów SB. Takie przypadki opisaliśmy ze Sławkiem Cenckiewiczem w książce. Jednym był np. były funkcjonariusz Frączkowski, który przechowywał takie dokumenty u siebie. Drugim - przykład ministra sprawiedliwości z PSL Aleksandra Bentkowskiego, który niezbyt radził sobie w procesie lustracyjnym i tygodnik "Nie" zaczął publikować dokumenty SB z jego teczki, które były w rękach prywatnych. Pamiętam, że dotarły do mnie przed laty informacje dotyczące takich dokumentów w domu Wojciecha Jaruzelskiego.
- I co?
- Sporządziłem taką notatkę, to było jeszcze za czasów prezesury Janusza Kurtyki. Pytałem o to, co się z tym dzieje, powiedział, że jest w toku. Uznałem to za sprawę poufną. Znalezisko u Kiszczakowej to tylko potwierdzenie oczywistego faktu, a nie zaskoczenie.
- Pańskim zdaniem Kiszczak traktował te dokumenty jak polisę ubezpieczeniową, żeby nie trafić za kratki? Czy używał tych dokumentów bardziej aktywnie?
- Skłaniałbym się ku temu, że jednak była to polisa ubezpieczeniowa. Nie znam faktów, które wskazywałyby, że Kiszczak kogokolwiek próbował szantażować. Takie sugestie zdarzały mu się publicznie. Sugerował, że jeżeli ktoś mu coś zrobi, to coś tam pokaże... Funkcjonariusze różnego szczebla zabierali jednak ze sobą różne dokumenty, to było dość częste.
- Widział pan reakcję Lecha Wałęsy na to przeszukanie? Zaskakująco nerwowa.
- Lech Wałęsa jako prezydent te dokumenty z archiwów państwowych wypożyczył. I w trakcie one... Powiedzmy, że zniknęły.
- Wróciły zdekompletowane, z wyrwanymi kartkami.
- To delikatnie powiedziane, zniknęły setki stron. Potwierdzałoby to tezę, że Wałęsa ma tu coś do ukrycia. Do tego należy dodać, że teczka personalna i teczka pracy zaginęły w latach 80. Nie wiadomo, czy "sprywatyzował" ją ktoś z SB, czy może wzięli Rosjanie. Nie było jednak śladu tego, żeby ta teczka została zniszczona.
- Ma się czego obawiać?
- Myślę, że Lech Wałęsa obawiał się tego, że ktoś kiedyś tę zawartość wyciągnie. I miał się czego obawiać. To przyczynek do poważnej debaty o III RP, lustracji i konieczności publikowania takich dokumentów. By polityka, biznes, sądownictwo były wolne od możliwości nacisku i szantażu.
- Jak szeroki może być zakres tych dokumentów? Słyszymy o sześciu workach wyniesionych z samej posesji Kiszczakowej...
- To oczywiście gdybanie, dopóki nie zostanie to udostępnione historykom. Tylko czy Kiszczak przechowywałby tyle czasu materiały niewielkiej wagi? Ta ilość wskazuje, że to może być bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem obciążająca wiele osób.
- Myśli pan, że po 26 latach będzie to jeszcze bomba czy ograniczy się to do zrzucenia z piedestałów kilku postaci, ale już bardziej historycznych?
- Wielu działań Lecha Wałęsy, zwłaszcza z czasów jego prezydentury, nie popieram i podchodzę do niego krytycznie. Dla mnie Wałęsa, jako przywódca Solidarności, nigdy z piedestału nie spadł. Pozostanie na nim przy wszystkich swoich kontrowersyjnych kartach. To, co znajdziemy, uzupełni jego biografię w tym fragmencie, który zatajał i na temat którego kłamał. Chodzi o lata 70. I jego pozycji jako historycznego przywódcy Solidarności to nie zmieni. Jako historyka nie interesuje mnie zrzucanie czy ustawianie na piedestałach. To nie moja rola. Ja chcę wiedzieć, jak było, i dążyć do tego, żeby historia była znana wszystkim Polakom.
Zobacz: Zdaniem redaktora: Czy twórcy przeproszą Waszczykowskiego?