"Super Express": - Praca sekretarza Wisławy Szymborskiej to było coś, czego zazdrościli panu koledzy literaci?
Dr Michał Rusinek: - Na pewno był to obiekt zazdrości i sam teraz zazdroszczę sobie tych lat. Nigdy nie uważałem się jednak za prawdziwego literata. Coś tam pisuję, jestem tłumaczem... Ale prawdziwy poeta u boku poetki tej miary miałby naprawdę ciężko. Czułby się źle, nie dałoby się uprawiać dokładnie tego samego zawodu... Musiałby przestać był poetą albo jej sekretarzem. Nie jestem krytykiem ani historykiem literatury, nie było też zagrożenia, że będę w jakiejś podwójnej roli. Że wykorzystam ten dostęp dla swojej kariery naukowej...
- Jak wyglądała "rozmowa kwalifikacyjna" u noblistki?
- Oczywiście nie wyglądała tak, jak takie standardowe spotkanie. Nie był to casting. Pani Wisława poprosiła kilku przyjaciół, by zaproponowali kogoś na to stanowisko i wyszło na mnie. Byłem najmniej "instytucjonalny" ze wszystkich proponowanych kandydatów. Świeżo po studiach, znałem angielski, miałem komputer, który obsługiwał nawet nie e-maile, ale faks...
- Była wymagającą szefową?
- Trudno mi tak o niej mówić, nawet nie tyle po śmierci, ale w ogóle. Nie traktowałem jej w takich kategoriach. To, co robiłem, te częste kontakty z nią, trudno mi nawet nazwać pracą. Była osobą "maksymalnie prywatną" i podobnie "prywatyzowała" ludzi wokół siebie. To były towarzyskie spotkania przy kawie, przy okazji których "szuraliśmy" papierami, podejmowaliśmy decyzje. Z nieodłącznymi żartami, gdyż nigdy nie wyczuwało się tu patosu, który mógłby towarzyszyć po przyznaniu Nagrody Nobla. Tego okresu, kiedy stała się celebrytką, bez poczucia humoru przetrwać się nie da.
- Wiele osób wspomina ją jako ciepłą i pełną humoru osobę. Nie ma siły - nawet takie osoby niekiedy wychodzą z siebie.
- Irytowała ją na przykład sytuacja polityczna. Różne zawirowania w Polsce, czemu niekiedy dawała znać. Denerwowały ją ataki na ludzi, których w naszej polityce ceniła, dokonywane często przez tych mniejszego formatu. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że takie są koszta demokracji.
- Denerwowało tak samo jak wypominanie jej własnej aktywności i pierwszych utworów z lat stalinowskich?
- To ją akurat smuciło. Wcześniej publicznie pisała i mówiła o tym okresie i nie lubiła do tego wracać. Od polityki stroniła, nie angażowała się zbyt często. W prywatnych rozmowach żyła tym, co dzieje się w życiu publicznym. W tym także politycznym. Istotniejsze od przepychanek w polskim Sejmie były jednak dla niej choćby wieści ze świata nauki. Jak odczytanie genotypu małpy. Odkrycie czegoś w astronomii. O wiele bardziej niż rzeczy związanych z polityką nienawidziła jednak np. mleka.
- Mleka?
- To było coś, czego naprawdę nie tolerowała. I kiedy zaproponowano jej kiedyś, by wzięła udział w pewnej kampanii społecznej namawiającej dzieci do picia mleka, była naprawdę oburzona!
- Po Nagrodzie Nobla zainteresowanie jej osobą wzrosło. Jej znajomi opisują pana jako bufor, od której mieli się odbijać dziennikarze...
- Bez przesady! Wspólnie postanawialiśmy, jak reagować na takie sytuacje i ostatecznie ona uznawała, że kategorycznie na coś się zgadza bądź odrzuca. Natomiast rzeczywiście to ja miałem być złym policjantem, a ona tym dobrym. I niekiedy łamała się, odpuszczała. Nie przesadzałbym jednak z tym jej stronieniem od mediów. Zabierała głos, występowała publicznie, choć na pewno w ograniczonym obszarze. Choć rzeczywiście wywiadów nie lubiła szczególnie. Uznawała to za najgorszy gatunek literacki do tego, by komunikować się z ludzkością.
- Podkreślał pan, że miała świadomość, że jej życie zbliża się do końca.
- Tak. Gdy o tym myślę, to uświadomiłem sobie, że moje ostatnie spotkanie z nią było w dużej mierze pożegnaniem. Nieznacznie tylko odbiegało jednak od naszych wcześniejszych spotkań przy kawie i papierosie. Nie chciała też żadnych "przesłań" na koniec życia. Uznawała to za zbyt patetyczne, przerysowane.
- W latach 60. napisała wiersz "Nagrobek". Pełen dystansu do swojej przyszłej śmierci i twórczości. Pisała o sobie w nim: "tu leży staroświecka jak przecinek autorka paru wierszy". Kolejne kilkadziesiąt lat i literacki Nobel musiały coś w tym podejściu zmienić...
- Otóż nie zmieniły niczego. Do końca nie przyjmowała do wiadomości, że może być tak szalenie popularna po tym Noblu... Kiedy jechałem z nią na jakieś spotkanie w Krakowie, połączone z promocją książki, mijaliśmy tłumy ludzi idących na spotkanie z nią i bez kokieterii wskazując ich mówiła, że widocznie gdzieś jest jakiś mecz. W końcu tylko nieliczni lubią poezję. Ciekawe zresztą, że wspomniał pan akurat ten wiersz...
- Dlaczego?
- Tam jest taka fraza "przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę". Moim zdaniem udało się jej tu zostać wieszczem, który w latach 60. "przewidział", że pojawią się laptopy, tudzież inne tablety i iPady. Może Jobs to czytał? Ilu innym coś takiego się udało?
Dr Michał Rusinek
Polonista, UJ, sekretarz Wisławy Szymborskiej