- Gabinety to wylęgarnie Misiewiczów! - przypominają posłowie Pawła Kukiza (54 l.).
- Nie ma w tej chwili żadnego powodu, by zatrudniać kilkanaście tysięcy pracowników politycznych, bardzo różnie dobieranych - mówił jeszcze w 2009 roku Jarosław Kaczyński (68 l.). Teraz jego ugrupowanie, będąc u władzy, wraz z innymi partiami politycznymi sprzeciwiło się likwidacji gabinetów politycznych. Te istnieją nie tylko przy ministerstwach, ale też w samorządach, gdzie wybory wygrały głównie PO i PSL. Na wynagrodzenia dla członków gabinetów politycznych przy ministerstwach wydajemy miesięcznie ok. miliona złotych. Z kolei prawie pół tysiąca doradców przy samorządach zarabia średnio 5,6 tys. zł miesięcznie.
- W momencie gdy dochodzi do synekur partyjnych, to wszystkie partie idą ręka w rękę. To była jednomyślna koalicja! W gabinetach zasiadają młodzi partyjni działacze, bez doświadczenia, którzy mają tendencję do nadużywania przywilejów. Symbolem jest oczywiście pan Misiewicz - uważa wicemarszałek z Kukiz'15 Stanisław Tyszka (38 l.).
- Partiom opozycyjnym przeszkadza nie sam fakt Misiewicza, tylko to, że jest to Misiewicz pisowski, a nie wywodzący się od nich - wtóruje mu rzecznik Kukiz'15 Jakub Kulesza (27 l.).
- Zagłosowałem za odrzuceniem projektu Kukiz'15, bo jestem przeciw likwidacji gabinetów przy samorządach. Tacy doradcy są tańsi niż etatowi eksperci - tłumaczy się nam Jan Grabiec (45 l.) z PO.
Zobacz też: SKANDAL w Zabrzu! Nauczycielkom grozi wyrzucenie ze szkoły, bo ubrały się na czarno?