Potwierdza to przeprowadzony na zlecenie "Super Expressu" sondaż, z którego wynika, że Polacy widzą go jako zdecydowanego faworyta do bycia następcą prezesa. I to by było na tyle dobrych wiadomości dla Andrzeja Dudy. Wydaje się bowiem, że respondenci niechcący wydali na niego polityczny wyrok śmierci.
Tak to już bowiem w PiS jest, że jeśli ktokolwiek aspiruje do roli spadkobiercy Jarosława Kaczyńskiego - albo przynajmniej zaczyna się trochę na tle bezbarwnego partyjnego betonu wyróżniać - natychmiast przychodzi koleżeńska kosa i takiemu delikwentowi ścina głowę. Wystarczy przypomnieć losy słynnego pisowskiego delfina Zbigniewa Ziobry lub samozwańczego "drugiego po Bogu" Adama Hofmana, których partyjni towarzysze pozbyli się z PiS, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Jasne, obu zgubiła buta, o którą Dudę, przynajmniej na razie, trudno posądzić. Ale jego pokora też na niewiele się raczej zda, gdy koledzy nie zobaczą swojego nazwiska na czele naszego sondażu. Zresztą, jak dobrze przyłożyć ucho i podpytać paru ludzi z PiS, to można usłyszeć, że kopanie Dudy po kostkach i mała dywersja trwają już od jakiegoś czasu. Po przegranych wyborach prezydenckich będzie pewnie jeszcze gorzej. Starcia z zawistnymi pisowcami Duda raczej nie przetrwa. Wydaje się, że uratować go może jedynie wygrana z Bronisławem Komorowskim. Walczy więc nie tylko o prezydenturę, ale o polityczne życie.
Perypetie z następcami Kaczyńskiego przypominają słynną książkę i serial "Ja, Klaudiusz". Ten genialny obraz brutalnej walki o schedę po cesarzu Auguście przedstawił knowania jego małżonki oraz mniej lub bardziej szlachetnych potomków mające na celu przejęcie władzy w Cesarstwie Rzymskim. Kiedy już zabrakło pretendentów do tronu, kolejni spiskowcy sięgnęli po tytułowego Klaudiusza. Ten ignorowany przez wszystkich jąkała i kuternoga, który przez lata udawał głupka, nagle stał się najpotężniejszą osobą ówczesnego świata. Pisowski Klaudiusz też gdzieś tam jest i któregoś dnia pewnie bardzo się zdziwimy, kiedy się ujawni.