„Super Express”: - Często słyszy się o problemie Kościoła z powołaniami. Jaka jest skala problemu z rezygnacjami ze stanu kapłańskiego?
Tomasz Terlikowski: - Niestety, w obecnych czasach jest to decyzja coraz częstsza. Kościół w Polsce zmaga się z gigantycznym problemem odchodzenia z kapłaństwa.
Odchodzą młodzi czy starsi?
Głównie dwie grupy. Bardzo młodzi, po roku, dwóch czy trzech. I kapłani 40-50-letni, co związane jest z kryzysem wieku średniego. Rzadziej w wieku starszym, choć miałem profesora, który odszedł w wieku ponad 60 lat.
Wiemy ilu odchodzi?
Liczby nie są znane. Słyszałem jednak o archidiecezji, w której w jedne wakacje odeszło pięciu księży. Słyszałem o innej, z której odeszło aż dziewiętnastu w ciągu roku. W zderzeniu z coraz mniejszą liczbą wyświęcanych młodych kapłanów to kłopot.
Co jest powodem? Utrata wiary? Pokusy świeckiego życia, także zawodowego? Pojawienie się kobiety w życiu?
Kobieta, albo mężczyzna, bo to też się zdarza, to zazwyczaj ostatni element. Powodów jest więcej: wypalenie, utrata poczucia sensowności, kryzys w życiu prywatnym, zderzenie z instytucją Kościoła, która ma często takie same grzechy jak świeckie korporacje. Zderzają się z różnymi przełożonymi, pojawia się mobbing i inne problemy. Bywa też utrata wiary. Choć wielu odchodząc pozostaje głęboko wierzącymi. I jeszcze jedna rzecz. Uświadomienie sobie, że trud i wyzwania celibatu przekraczają ich możliwości.
Nie wytrzymują.
To co wydawało im się proste w seminarium zaczyna przekraczać ich możliwości. I wcale nie chodzi, jak często to się krytykom Kościoła wydaje, o brak pożycia seksualnego. Chodzi o brak rodziny. Brak własnych dzieci. To staje się dotkliwe. Dorośli mężczyźni pracują z setkami kobiet. Polski Kościół nazywany bywa przecież żeńsko-katolickim. I żadna z tych kobiet nie jest ich żoną. Widzą wiele dzieci i żadne nie jest ich. Pragnienie posiadania własnych dzieci u mężczyzn bywa tak samo silne jak u kobiet. W seminariach pojawiają się też dziś nieco inni ludzie niż kiedyś.
W jakim sensie?
W dzisiejszych czasach większość młodych kapłanów to ludzie, którzy poszli do seminarium po studiach, albo po jakiejś pracy. W pracy, w której się często sprawdzali. To nie jest tak, że oni przed czymś uciekają. Mają świecki zawód, a bycie „byłym księdzem” już nie stygmatyzuje jak kiedyś.
Łatwiej odejść.
Znacznie łatwiej niż kiedyś. Pojawia się też pytanie o ocenę powołań. Księża opowiadali mi, że jeszcze kilka, kilkanaście lat temu było łatwo wylecieć z seminarium. Aż za łatwo, za drobne przewinienia. Czasem za łatwo, bo wyrzucano osoby, które miały miały powołanie. Dziś jest mniej powołań i bardzo się na nie „chucha”. I kiedy młody kapłan styka się z rzeczywistością parafialną, to ta praca okazuje się dla niego za trudna.
Za trudna?
Rozmawiałem z psychologiem i on mówił, że to jest trudne powołanie i praca. Mówił, że cztery najbardziej wypalające, stresujące zawody, to ratownik medyczny, strażak, policjant i strażak. W każdym zawodzie pojawiają się kryzysy. I nie może być tak, że jedyną odpowiedzią jest: „więcej się módlcie”. Czasami potrzebny jest urlop, zmiana otoczenia, pomoc psychologa. Z tymi pytaniami Kościół w Polsce będzie się zmagał coraz bardziej.