"Super Express": - Kto 6 maja zostanie prezydentem Francji?
Damien Simonart: - Faworytem wciąż jest Hollande, ale widać, że wbrew niektórym zapowiedziom nic nie jest przesądzone. Różnica miała być spora, a nie ma nawet dwóch punktów procentowych.
- Skąd ta pozycja Hollande'a? Zawsze uchodził za polityka bezbarwnego.
- Tak, ale te wybory od początku są plebiscytem przeciwko Sarkozy'emu. Dużą rolę odegrał kryzys. W wielu krajach Unii rządzący zostali w jego wyniku odsunięci. Ten 27-procentowy wynik z pierwszej tury i tak jest zaskakująco niezły. Sarkozy zdecydował się też na kilka rzeczy, które nie przyczyniły się do wzrostu popularności, jak zmiany w systemie emerytalnym, polityce społecznej...
- A i tak wszyscy mówią, że przegrał przez styl prezydentury.
- To też odegrało swoją rolę. Sarkozy ma zresztą tego świadomość. Przepraszał już za to, obiecywał zmianę stylu. Wieczór po wyborach spędził w ekskluzywnej restauracji Fouquet's, powszechnie znanej jako szalenie droga i zarezerwowana dla najbogatszych. Wielu, zwłaszcza w kryzysie, na pewno to przeszkadza. Podobnie jak słynna sprawa z zegarkiem...
- Ściskając ręce swoich zwolenników, obawiając się kradzieży, schował do kieszeni zegarek wart 55 tys. euro...
- Właśnie. Nie mam nic przeciwko temu, żeby prezydent zarabiający dość sporo nosił drogie zegarki. W oczach wielu wyborców było to jednak podwójnie niefortunne. Przeciętny Francuz zarabiający nieco poniżej 2 tys. euro miesięcznie mógł to odebrać w wiadomy sposób. No, ale jeżeli ktoś myśli, że lewicowy polityk zachowałby się u nas inaczej, to nie zna francuskiej lewicy.
- Strauss-Kahn słynął wręcz z ostentacji...
- Nie tylko on, choć on lubował się w zachowaniach takich, jak wypożyczanie porsche od znajomego miliardera i wożenie się nim z żoną po ulicach Paryża. Hollande jest na pewno inny, skromny i to wielu ujmuje. Ta niechęć do Sarkozy'ego jest jednak na tyle silna, że Hollande nawet nie musi prowadzić kampanii i prezentować swoich pomysłów, by pozostawać faworytem.
- Zaskoczyło mnie to, że sprawa zegarka Sarkozy'ego miała większy wpływ na kampanię niż niedawna tragedia w Tuluzie. Mohamed Merah, muzułmański radykał, zamordował wówczas siedmioro ludzi, w tym kilkuletnie dzieci. Wielu uważało, że to będzie klucz do tej kampanii.
- To nie wpłynęło na starcie Sarkozy'ego z Hollande'em, ale na znacznie lepszy od spodziewanego wynik Marine Le Pen. Ona zdobyła w pierwszej turze więcej głosów niż jej ojciec w pamiętnej drugiej turze, kiedy był sensacją wyborów! Wbrew francuskim komentatorom uważam, że elektorat Marine Le Pen staje się "twardy". To nie są już ludzie, którzy wybierają Front Narodowy, odrzucając system i obie główne partie. Coraz więcej głosuje na nich dlatego, że po prostu się z nią zgadza.
- Elektorat Marine Le Pen przesądzi o wyborach?
- Przesądzi o tym, że Sarkozy utrzyma szanse. Le Pen miała toczyć wyrównany bój z komunistą Jeanem-Lukiem Melenchonem. Tymczasem uzyskała 18 proc. wobec jego 11. Oficjalnie Front Narodowy nie wspiera Sarkozy'ego. Nie ma to jednak znaczenia, gdyż nie ma szans, żeby elektorat Le Pen wsparł Hollande'a.
- Widziałem teledysk wyborczy, na którym jeden z wyborców głosi: "Hollande inszallah", czyli "Hollande w imię Allaha". Wygląda to tak, jakby ten elektorat imigrancki i antyimigrancki z miejsca uznano z góry za podzielony?
- Tak i razem z częścią głosów centrysty Bayrou daje to Sarkozy'emu ponad 45 proc. Walka będzie więc wyrównana. O ile nie stanie się coś w debatach.
- Właśnie. Dlaczego we Francji wszyscy są pewni, że w debatach telewizyjnych Sarkozy pożre Hollande'a?
- Bo to jest absolutnie pewne! Dlatego lewica chce tylko jednej, tradycyjnej debaty, a prawica naciska, by były aż trzy. Hollande zrobi wszystko, by tego uniknąć. Musiałby w nich też bronić kilku swoich pomysłów, które są nierealne.
- Chodzi o słynny 75-proc. podatek dla najwyżej zarabiających?
- Między innymi. Chodzi także o starcie w sprawach, które Hollande może chcieć zrealizować, ale których w polemice z Sarkozym może nie umieć obronić. Jak utrzymanie bądź zwiększenie zatrudnienia w administracji państwowej. Obiecuje Francuzom komfortowe życie, ale na to trzeba pieniędzy, których obecnie Francja dziś nie ma.
- Wyborcy wierzą w takie obietnice czy traktują je jako rytuał konieczny w kampanii?
- Część tych obietnic mógłby zrealizować, zapożyczając się i zwiększając dług publiczny. To mogłoby oznaczać katastrofę finansową. Francuzi mają jednak ogólnie niezłe życie, sporo przywilejów, najkorzystniejsze ubezpieczenia zdrowotne na świecie. Nie chcą słuchać o cięciach. I Hollande jest postrzegany jako taki bardzo "francuski" kandydat: dobrze ułożony, tłuściutki, uczciwy, dość skromny, mówiący okrągłymi zdaniami. Pozwala uwierzyć, że to nie on będzie decydował, ale odda prawo do decyzji Francuzom.
- Czyli Sarkozy odzyskał nadzieję bardziej na porażkę z klasą niż zwycięstwo?
- W drugiej turze będzie miał łatwiej niż w pierwszej. Do tej pory był on i 9 kandydatów przeciwko niemu. Wystąpienie w każdej sprawie to był Sarkozy i 9 głosów, które go krytykowały. Teraz będzie jeden na jednego z Hollande'em. Pamiętajmy też, że Sarkozy ma przeciwko sobie zdecydowaną niechęć mediów, które we Francji tradycyjnie sympatyzują z lewicą. Decydując się nawet tuszować jej wpadki i uwypuklać wpadki kandydata prawicy...
- To znaczy?
- Pierwszy przykład z brzegu to przemilczanie nagrania wideo z pretensjami Melenchona do Hollande'a. W nagraniu Melenchon tłumaczy, jak przed kilku laty kandydaci na szefa Partii Socjalistycznej ustawiali między sobą... wyniki partyjnych wyborów. Melenchon chciał uzyskać nieco ponad 10 proc. poparcia. Nieco więcej niż poprzednio. Twierdzi, że Hollande obiecał mu zaaranżowanie tych ponad 10 proc. Później nie dotrzymał słowa, ogłosił wyniki po miesiącu, dając mu tylko 7 procent. W związku z tym Melenchon uważa, że... Hollande nie dotrzymuje słowa. Nieprzypadkowo apeluje dziś do głosowania w drugiej turze "tak by Sarkozy nie został prezydentem", a nie na Hollande'a.
Damien Simonart
Dziennikarz AFP i Radio France Internationale