"Super Express": - Jaką rolę odegrał Henryk Jankowski w pana życiu?
Zbigniew Bujak: - Dla mnie jego największą zasługą było to, co dla nas zrobił w stanie wojennym. Trudno było nam się wówczas oprzeć pokusie porzucenia dalszego trwania przy Solidarności. Argumenty przeciwko zasadności naszej postawy płynęły z wielu środowisk i często miały duży kaliber intelektualny. Gnębiły nas pytania, czy nie lepiej skorzystać z innej możliwości politycznego rozwiązania konfliktu z komunistami; czy nasz dalszy opór ma w ogóle jakiś sens. To, że udało nam się wytrwać, jest bez wątpienia także zasługą księdza Jankowskiego. Udostępniał nam swój kościół, w którym mogliśmy się wszyscy spotykać.
- W latach 90. i później stał się obiektem wielu ataków, również ze strony Kościoła.
- Był barwnym kapelanem. Tajemnicą poliszynela jest to, że zawsze marzył o funkcji kapelana Wojska Polskiego. Gdyby nim został, może nie popełniłby tych kilku niepotrzebnych błędów, które nadały mu łatkę postaci kontrowersyjnej. Nie ukrywam, że niektóre jego słowa i czyny sprawiły mi przykrość. Często słyszymy, że nie umiał się odnaleźć w nowej rzeczywistości, że się w niej pogubił. Nie zgadzam się. Myślę, że po prostu został pominięty. Wielu ludzi z czołówki Solidarności nie doczekało się po 1989 roku odpowiedniego uznania, np. w postaci zatrudnienia w nowych strukturach politycznych, zgodnego z ich umiejętnościami i doświadczeniem. Zawsze oczekiwałem od nich pewnej siły wewnętrznej, by przejść nad tym do porządku dziennego. Mam wrażenie, że ksiądz Henryk nie umiał tego zrobić. Szukał winnych tak w bliskim, jak i dalszym otoczeniu czy też w spiskowych teoriach.
Zbigniew Bujak
Jeden z założycieli Solidarności, polityk, działacz opozycji, obecnie pracownik naukowy na Uniwersytecie Warszawskim