Anna K. od lat chorowała. Kobieta nie chodziła już samodzielnie, cierpiała z powodu choroby nowotworowej. W poniedziałek bardzo źle się poczuła, trafiła do szpitala. Później całą noc w mieszkaniu przy ul. Zwycięzców czuwali przy niej mąż Krzysztof oraz syn. Jednak gdy ten rano poszedł do pracy, w głowie byłego ministra oświaty z czasów PRL zaczęły rodzić się dziwne myśli. Sam od dawna narzekał na kręgosłup, nie był w stanie dobrze zająć się niedomagającą żoną. Najprawdopodobniej wspólnie podjęli decyzję, że chcą umrzeć razem, zanim staną się dla jedynego dziecka obciążeniem.
We wtorek po południu Krzysztof K. wziął sportowy pistolet, którego przed laty używał na strzelnicy, i nacisnął spust, celując w głowę ukochanej żonie. Chwilę później strzelił sobie w serce, które pękało mu z rozpaczy. Strzałów nikt nie usłyszał. Ciała małżonków znalazła synowa, którą zmartwił milczący telefon państwa K. Na miejsce przyjechała policja.
- Przeraziłam się, gdy zobaczyłam wynoszone worki z ciałami. Z ich mieszkania nie było słychać nawet szmeru, a co dopiero huku wystrzelanego naboju. Cały dzień byłam w domu - mówi załamana sąsiadka z dołu. - To byli cudowni, serdeczni ludzie. Chorowali bardzo, ale widać było, że wzajemnie się wspierają i kochają. Zawsze wszędzie chodzili razem, trzymając się za ręce. Pewnie chcieli skrócić swoje męki - dodaje wstrząśnięta lokatorka.
Nie wiadomo, czy staruszkowie zostawili list pożegnalny. - Na razie nie możemy ujawniać takich szczegółów. Śledztwo prowadzone jest w kierunku zabójstwa - mówi Renata Mazur z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Zobacz: Dopalacz Superman ZABIŁ Adriana i Gerarda z Drawska Pomorskiego