- Poznaliśmy się w lipcu 2010 r. w ambasadzie Francji, gdzie pracuję jako lektorka. Kalisz był gościem ambasady. Wymieniliśmy się wizytówkami. Po roku przysłał mi SMS. Byłam zdziwiona. Myślałam, że to pomyłka - opowiada nam historię związku z Kaliszem Inga Pietrusińska. - Chciał się umówić. Na pierwszym spotkaniu zachowywał się bardzo szarmancko. Dostałam kwiaty, prawił mi komplementy. Rozmawialiśmy o polityce i wydarzeniach na świecie, o jego wrażliwości wobec obrony praw kobiet. Oczarował mnie swoim intelektem - zaznacza. - Dalej były kolacje, prezenty i romantyczne wyjazdy. Twierdził, że chce mieć azyl od życia publicznego. Dlatego nie pokazywaliśmy się publicznie. Powtarzał, że prasa stawia go w bardzo złym świetle, próbując z niego zrobić "klasycznego bawidamka" czy " kobieciarza" - dodaje.
Szybko znalazł inną
- Wiele osób na pewno się dziwi, jak mogłam się w nim zakochać. Ale stało się i z tego związku zrodził się nasz syn Ignacy, który jest najwspanialszym prezentem, jaki mogłam dostać od życia - mówi kobieta. - Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byłam bardzo szczęśliwa. On też. Woził mnie do lekarza, chodziliśmy na spacery. Ale to wszystko odbywało się w wielkiej tajemnicy. Niby w trosce o bezpieczeństwo Ignacego. To był dla mnie trudny czas, bo ciężko ukrywać ciążę i nie móc się otwarcie cieszyć z dziecka - stwierdza. - Niestety, bardzo szybko w prasie pojawiły się zdjęcia Kalisza z jego obecną żoną panią Dominiką. Choć zapewniał, że to tylko koleżanka. Tak się zdenerwowałam, że na tydzień wylądowałam w łóżku.
Chciał się przenieść do Brukseli
- Kiedy urodził się nasz syn, Kalisz obiecywał, że będziemy mieć wszystko, co najlepsze. Ja czułam się bardzo źle. Ciężko było mi wrócić do formy. Niestety, zamiast wsparcia słyszałam uwagi o tym, jaka jestem gruba. I pomyśleć, że to mówił człowiek, który na obiad zjadał osiem mielonych kotletów. Dzieckiem zajmowałam się sama. I w dzień, i w nocy. Nie było żadnej pomocy z jego strony. Z chorym kręgosłupem, z trudem siadając i podnosząc się, nosiłam dziecko w nocy, bo miało kolki albo wyrzynały się ząbki. A Ryszard Kalisz musiał się wtedy wysypiać, bo przecież startował do Parlamentu Europejskiego. Wykorzystywał tę sytuację, żeby nie zajmować się dzieckiem. Tylko w mediach opowiadał, jakiego ma wspaniałego synka i jak dużo czasu poświęca na opiekę nad nim. Mnie wmawiał, że będziemy tworzyć superrodzinę i przeniesiemy się do Brukseli, jak wygra wybory. Prawda jest taka, że Ryszard nawet pieluchę potrafi założyć odwrotnie - dopowiada.
Pojechał na wakacje z przyjaciółką
- Po przegranych wyborach przestał mówić o wspólnej przyszłości. Gdy w gazetach pojawiły się jego zdjęcia z obecną żoną, on zapewniał mnie, że... leży w szpitalu, że jest ciężko chory. Ale zabronił mi odwiedzin. I kłamał, że nic go nie łączy z panią Dominiką. Gdy mówiłam, że postępuje nie w porządku, groził, że odbierze mi Ignacego i sam go będzie wychowywać. A potem w tajemnicy wyjechał z panią Dominiką na wakacje. I wygrzewał się w maltańskim słońcu z nieswoim dzieckiem (jego obecna żona ma dziecko z innego związku- red.) - zaznacza. - Ryszard Kalisz potrafił być czarujący, ale kiedy zgasły światła kamer, niszczył poczucie mojej wartości. Wymagał ode mnie bezwzględnego posłuszeństwa i lojalności, a moje zdanie nie miało dla niego żadnego znaczenia. Ale ja nie należę do osób, które pozwalają sobą dyrygować. Nie boję się wyrażać swojego zdania - podsumowuje Inga Pietrusińska.
Ryszard Kalisz nie odbierał od nas telefonów, nie odpowiedział też na pytania przesłane e-mailem.