Czy sądzą państwo, że to był pierwszy raz, gdy pożądane przez dewelopera warunki zabudowy miały zostać zatwierdzone w zamian za bakszysz? To oczywiście jest możliwe, ale rzekłbym, że skrajnie mało prawdopodobne.
Platforma rządzi Warszawą – nie tylko na poziomie centralnym, ale też w większości dzielnic – od lat. I od lat miasto jest systematycznie estetycznie i funkcjonalnie niszczone. Niszczone są osie widokowe, jak ta z Łazienek w kierunku Belwederu, zgruchotana biurowcem koszmarkiem na Placu Unii Lubelskiej. Miasto jest w chaosie obstawiane identycznymi szklanymi klocami, uznawanymi chyba za szczyt europejskości. Brakuje przy tym parkingów, brakuje dojazdów, brakuje planów zagospodarowania. To może być, rzecz jasna, indolencja, ignorancja i bezmyślność ludzi, którzy rządzą stolicą. Ale nie możemy wykluczyć, że jest to również skutek wielu sytuacji takich jak z Arturem W. i Sabrim B., bohaterami środowego popołudnia. A ilu takich Arturów W. jest w innych polskich miastach? Lepiej nie myśleć.
W warszawskiej historii bardzo spodobał mi się pewien detal: otóż burmistrz Włoch – z którego oświadczenia majątkowego wynika, że nie posiada żadnego samochodu – jeździł lamborghini Urus, choć łapówkę złowił, jadąc tylko skodą. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że ceny nowego Urusa to minimum ponad 700 tys. zł. I tu pozostaje mi zastygnąć w niemym podziwie dla głębi intelektu i błyskotliwości Artura W., który tak wspaniale opanował sztukę maskowania się i niezwracania na siebie uwagi. Ale, przyznajmy, mógł to robić jeszcze lepiej – mógł jeździć (nie swoim, bo przecież sam, biedaczek, auta nie ma) rolls-roycem Phantomem.