"Super Express": - Uczestniczył pan w tworzeniu "Gazety Wyborczej". Czym ta gazeta miała być w założeniu?
Bronisław Wildstein: - Nie przesadzajmy, nie brałem udziału w tworzeniu tej gazety. Kiedy powstawała, kupowałem cegiełki na jej powołanie, pisałem korespondencje prasowe z Paryża. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Polski pod koniec 1989 r., odwiedzałem redakcję "Gazety Wyborczej", gdzie pracowali moi przyjaciele. Wierzyłem, że będzie to pismo reprezentujące nas wszystkich, wielki ruch Solidarności.
- A czym "GW" się stała?
- Gazetą, powiedzmy oględnie, jednego zamkniętego środowiska, żeby nie powiedzieć kliki. Zaprzeczeniem reprezentacji Polaków antykomunistów, którzy chcieli odzyskać swoje państwo, podmiotowość, i zbudować realną demokrację. Polityczny projekt Michnika polegał na dogadaniu się z dawnymi władcami PRL.
- Jakimi metodami to robiono?
- Cynicznie, przy użyciu wielkiej moralistyki. "Gazeta" nie cofała się przed niczym. Jej historia to historia nagonek, niszczenia wszystkich, którzy byli niewygodni, wściekle antydemokratyczna postawa. Jednocześnie nastąpiła degrengolada intelektualna. O ile kiedyś pisali tam ludzie mający coś do powiedzenia, z czasem stało się to coraz bardziej jałowe. To, co widzimy dzisiaj, to establishmentowy biuletyn, służący walce z przeciwnikami układu III RP, skolonizowany przez lewaków z "Krytyki Politycznej". Nie prezentuje żadnych interesujących treści intelektualnych ani w wymiarze politycznym, ani kulturalnym. Degrengolada ta dotknęła też redaktora naczelnego. Na początku lat 90. wydawało się, że Adam Michnik ma coś do napisania. Teraz jego tekstów nie czytają już chyba nawet jego zwolennicy.
- Zgadza się pan, że w latach 90. gazeta i sam Michnik wchodzili w rolę demiurgów naszej rzeczywistości?
- Oni faktycznie tymi demiurgami byli. Kiedy "Wyborczej" zarzucono, że jest gazetą Unii Demokratycznej, Adam Michnik pół żartem, pół serio odpowiedział, że to raczej UD jest partią "GW". I miał rację. W tym sensie był demiurgiem. Politycznie "GW" była jednoznaczna. Rozliczenie komunistycznej przeszłości absolutnie nie wchodziło w grę. Kto chciał sprawiedliwości, był nazywany bolszewikiem. Początkowo "GW" nie paliła się do tego, by wspierać PO. Zrobiła to dopiero, gdy okazało się, że tylko ona może pokonać PiS.
- Dla wielu ludzi symboliczne było "odpieprzcie się od generała".
- Byłem we Francji i widziałem występ Michnika razem z Jaruzelskim. To był szok. Tak jak wcześniejsze wystąpienia Michnika, że nie będzie walczył bronią nienawiści. Chodziło o nacjonalizację majątku PZPR, czyli majątku zagrabionego Polakom. Michnik wściekle bronił tego, by dawna nomenklatura wszystko zachowała.
- Nie sposób nie wspomnieć pana kolegi Lesława Maleszki.
- To był ważny dziennikarz "Wyborczej", a mój swego czasu przyjaciel. Okazał się jednym z najważniejszych agentów SB. Był pozbawiony jakichkolwiek hamulców. Nie tylko produkował raporty, ale sam proponował esbekom, jak niszczyć opozycję, konkretnych ludzi. Gdy odkryliśmy przeszłość Maleszki, z kolegami z SKS, napisaliśmy list otwarty, ale "Gazeta Wyborcza" odmówiła jego publikacji. W zmanipulowanej spowiedzi na łamach "GW" Maleszka przyznał się do współpracy. Wtedy jeszcze "Wyborcza" nie miała techniki pójścia w zaparte, obrony ewidentnych agentów i robienia z nich ofiar.
- Ale Maleszka pracy w "GW" nie stracił?
- To prawda. Dowcip polega jednak na tym, że "Gazeta" w ogóle nie powinna go zwalniać. Bo jeśli walczy z lustracją, uniemożliwia nam dowiedzenie się, kim są nasi wybrańcy w parlamencie, to dlaczego w tym wypadku popierała taką dziką lustrację?
- Teraz "GW" zaatakowała tabloidy...
- Jej stopień hipokryzji jest wprost niebywały. Ilu ludziom "Wyborcza" niszczyła życie, ile nagonek i kłamliwych kampanii prowadziła. Wiem to z własnego doświadczenia. Kiedy byłem prezesem TVP, opublikowali tekst, że rzekomo zmieniłem umowy z pracownikami i dałem im gigantyczne odprawy. Wszystko było tam kłamstwem i manipulacją - od A do Z. Po wyroku sądowym musieli przeprosić. Teraz chcą uchodzić za obrońców wartości dziennikarskich. Proponuję skorzystanie z łacińskiej zasady: Lekarzu, lecz się sam.