Staniszkis to silna i zdecydowana kobieta, nauczyło ją tego życie. Jak zdradziła kilka lat temu w wywiadzie dla "Dziennika", ma za sobą bardzo ciężkie przeżycia. Mówiła, że wiele razy dawała się mężczyznom wykorzystywać, robiła coś za ich namową, często ryzykowała, czytamy na dziennik.pl. Ryzykowała nawet własnym zdrowiem, bo wspominając jednego ze swoich partnerów opowiadała, że potrafił podnieść na nią rękę: - Uderzył kilka razy. Uważał, że go zdradzam. (...) Pamiętam, że raz mnie rąbnął kluczami, aż mam bliznę, raz smyczą – też mam bliznę. Ale nie było tak, że on wracał pijany i mnie katował - wspominała bolesne przeżycia sprzed lata w rozmowie z "Dziennikiem". Czy czuła się ofiarą brutala? Nie, bo jak przekonywała nie piła tak jak on, który przez to wiele tracił i była górą nad Iredyńskim, który był pisarzem: - Ten związek nauczył mnie, że mogę wszystko przetrwać.
Do tego upijał się i to ona musiała zabierać go ledwie trzymającego się na nogach z knajp: - Kiedy byłam z Irkiem Iredyńskim, pracowałam w liceum pielęgniarskim i miałam różne doraźne roboty, a on pił. Codziennie późnym wieczorem przyjeżdżałam po niego do Spatifu, żeby go wyciągnąć, pijanego, do domu - mówiła. Mimo takie stylu życia kochanka zdecydowała się z nim być: - Łatwiej mi było wytrzymać z Irkiem niż na pewno niejednej kobiecie, bo mam rodzaj mechanizmu obronnego, który sprawia, że uczucia, także cierpienie, do mnie nie docierają. (...) Na niektóre sprawy umiałam po prostu nie reagować, i dzięki temu czułam się bezpieczniejsza. Byłam jak trzcina, która się ugina, ale nie łamie.
Z Iredyńskim Jadwiga Staniszkis postanowiła jednak się rozstać. Po kilku latach była już zmęczona życiem z mężczyzną, który pił, dla którego musiała się poświęcać, ustępować miejsca w pokoju na biesiady, latać po mieście za flaszką, gdy zabrakło trunków. Ireneusz Iredyński zmarł 31 lat temu, jest pochowany na Powązkach.