Bokserzy nie biją się w sądach

2008-11-30 3:00

Polem bitwy i królestwem publicystów są media, a nie sala sądowa. Wtedy mamy koniec wolności słowa - pisze Sławomir Jastrzębowski

Kiedy ktoś z własnej nieprzymuszonej woli wchodzi na ring i wymierza ciosy, to bierze oczywiście pod uwagę, że mogą mu podbić oko, a w najlepszym razie zainkasuje parę szturchańców. Bierze pod uwagę, że może zostać sfaulowany, ale wierzy, że wyrok, który wydadzą w ringu sędziowie albo zdzierająca gardło publiczność, będzie sprawiedliwy.

Jeśli nie będzie sprawiedliwy, to wchodzi do ringu jeszcze raz i przeprowadza tak wymyślną kombinację ciosów albo młóci tak przekonująco, żeby nie było cienia wątpliwości po czyjej stronie jest zwycięstwo. Jeśli bokser czuje się skrzywdzony (co się niestety zdarza), nie leci do sądu powszechnego po sprawiedliwość. Bo dla boksera sprawiedliwość jest na ringu. Ring to jest jego świat, jego królestwo i jego pole bitwy.

Ringiem, polem bitwy i królestwem publicystów są media. Na łamach gazet uprawiają elegancką słowną szermierkę, ale młócą też cepami niemiłosiernie, a czasem walą poniżej pasa - niech łobuza boli. Publicznością i sędziami publicystów są czytelnicy, widzowie, słuchacze. To oni wydają werdykty. Widzą kunszt, ferwor walki, chamskie ciosy i ukryte faule. Widzą i - powtarzam - sami wydają sądy, nie potrzebują do niczego wyroków sądów powszechnych. Więc publicyści nie powinni - poza bardzo skrajnymi wypadkami - szukać rozstrzygnięć swoich potyczek w sądowych salach, niech ściany tych sal słuchają wyroków na złodziei, gwałcicieli i morderców.

Dlaczego o tym piszę? Bo redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik wygrał z prof. Andrzejem Zybertowiczem w sądzie proces o słowa użyte przez naukowca w jednym ze swoich publicystycznych teksów: "Adam Michnik wielokrotnie argumentował: ja siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację". Adwokat twierdził, że redaktor nigdy takich słów nie wypowiedział, a profesor, że to opinia, a nie dokładny cytat. Sąd kazał profesorowi za te słowa przeprosić, a profesor zapowiedział, że będzie się odwoływał.

Adam Michnik (bohater mojej wczesnej młodości) moim zdaniem popełnił błąd i źle się przysłużył wolności debaty w Polsce, idąc ze słowami Andrzeja Zybertowicza do sądu. W słowach profesora osobiście nie widzę ani hańby, ani skandalu, ani oszczerstwa, widzę raczej sposób, w jaki redaktor Adam Michnik może być i przez wiele osób jest postrzegany. I co z tego? Przecież wie, że w Polsce ma wielu przeciwników. Powinien raczej przekonywać ich na swoich łamach, bo przecież nikogo nie przekona do swoich racji wyrokiem sądowym na Zybertowicza. Przecież to pomieszanie porządków.

Na łamach "Rzeczpospolitej" ukazał się list otwarty w obronie wolności słowa, który między innymi i ja podpisałem. W ramach retorsji w "Gazecie Wyborczej" ukazał się list podpisany przez wiele znakomitości piętnujący list nr 1 i Zybertowicza. I to jest OK. Jest spór, wymiana opinii. Źle byłoby, gdyby wszyscy, którzy podpisali list w "Rzeczpospolitej", znaleźli się teraz jako pozwani na ławie oskarżonych, ale kto wie... I na koniec: bokserzy nie biją się w sądach, dlaczego mieliby tam okładać się publicyści?