„Super Express”: – Jak pan zareagował na wiadomość, że żona chce startować na urząd prezydenta Polski?
Maciej Maryl: – Magda najpierw ze mną rozmawiała, później rozmawialiśmy z dziećmi. To było kilka rund trudnych negocjacji, bo to już nasza kolejna kampania. Więc tę ostateczną decyzję podjęliśmy wspólnie. Z jednej strony zareagowałem z pewnym zmęczeniem po poprzednich kampaniach – bo była parlamentarna, potem samorządowa, w której Magda kandydowała na urząd prezydentki Warszawy, następnie wybory do europarlamentu, w które również była zaangażowana – więc to było już dosyć ciężkie. Ale z drugiej strony rozmawialiśmy o tym, że zarówno dla Magdy, jak i dla mnie jest ważne, żeby sprawy, o które walczy na co dzień, wybrzmiały w kampanii prezydenckiej. A nikt tego lepiej nie zrobi, niż ona.
– A więc nie było żadnych wątpliwości?
Magdalena Biejat: – Wątpliwości zawsze są. Mamy małe dzieci, mąż robi karierę naukową. Był w trakcie pisania habilitacji, gdy podejmowaliśmy tę decyzję. No więc to jest trudna decyzja dla całej rodziny, nawet szerzej, niż tylko naszej najbliższej rodziny, bo angażuje też naszych rodziców czy moją siostrę. Bez nich byśmy sobie nie poradzili.
– Nigdy wcześniej nie mieliśmy prezydentki. Czy Polacy są teraz na to gotowi?
Maciej Maryl: – To się okaże, mam taką nadzieję, że Polacy są gotowi na kobietę prezydentkę. Na pewno byłby to dobry sygnał dla kobiet, dla dziewczynek, że nie ma takich miejsc, gdzie nie mogą dotrzeć – że nie ma przed nimi zamkniętych dróg kariery.
Magdalena Biejat: – Myślałam o tym nawet ostatnio, bo często zadajecie mi państwo dziennikarze takie pytanie. I pomyślałam sobie, kurczę, w Meksyku jest prezydentka...
– To trochę odległy kraj...
Magdalena Biejat: – Zgadza się. Ale pomyślałam sobie, że jeśli Meksyk jest gotowy – to dlaczego nie Polska? To też jest katolicki kraj, rzeczywiście jest daleko. Ale wartości i ten tradycyjny podział ról są podobne do polskich, a jednak się to udało.
– Kampania wyborcza przyspieszyła. Pani Magdalena podobnie jak inni kandydaci często jest w rozjazdach. Jak pan sobie radzi z tą nieobecnością żony w domu?
Maciej Maryl: – Mamy to już przećwiczone (śmiech). Kampania kampanią, ale to chyba jest taki w ogóle „rys życia” z politykiem czy polityczką, że wszystko jest nieprzewidywalne. Dużo się dzieje rano i wieczorem, są różne spotkania w mediach. W kampanii dochodzą jeszcze wyjazdy i to jest uciążliwe. Tak jak Magda wspomniała, mamy dobre wsparcie ze strony rodziców czy siostry Magdy. Ale dzięki specyfice pracy naukowej mogę dużo pracować z domu, bardziej też układać sobie czas pracy. Czasem wyjeżdżam na konferencje. Ale jest to jednak bardziej przewidywalne, niż w sytuacji Magdy i łatwiej to ułożyć. Gdybym miał inny tryb pracy, mogłoby być dużo ciężej.
– Jest pan naukowcem. Czym się pan konkretnie zajmuje?
Maciej Maryl: – Zajmuję się czymś co tajemniczo nazywa się humanistyka cyfrowa – czyli używanie komputerów i najnowszych technologii, a także sztucznej inteligencji, do badania tego, co ludzie napisali i myśleli przez wieki. Na przykład, analizuję stare książki i gazety, żeby zbadać historyczne relacje między różnymi postaciami – zupełnie jak dziś sieci znajomych na Facebooku.
– Wspiera pan żonę w kampanii? Czy pomaga jej pan opiekując się domem, zajmując dziećmi?
Magdalena Biejat: – Pozwolisz Maciek, że ja najpierw odpowiem…
Od momentu, gdy urodziło się nasze pierwsze dziecko, mieliśmy takie podejście, że to jest nasza wspólna odpowiedzialność. Maciej poszedł na urlop rodzicielski, jak Ignacy miał 9 miesięcy. Pracowałam wtedy w różnych organizacjach pozarządowych i dla mnie to było ważne, żeby mieć też przestrzeń na robienie kariery. Mąż chciał mieć przestrzeń na budowanie więzi z dzieckiem, więc to nie jest tak, że ktoś ma wszystko na głowie, a druga osoba tylko go wspiera. Mamy taki partnerski model związku, więc wszystkim się dzielimy.
Maciej Maryl: – To nie jest też tak, że spadł na mnie jakiś wielki ciężar. Wiadomo, że jest to trochę większe obciążenie, ale też spędzam więcej czasu z dziećmi. Lubimy razem spędzać czas. Mamy z dziećmi różne projekty, coś wspólnie robimy, rozrabiamy. Oczywiście, jak to wszystko się skończy będziemy go spędzać już w komplecie, we czwórkę.
– Jak to niemal wszystkie rodziny, macie jakiś konkretny plan na lodówce – kto, kiedy i czym się zajmuje?
Maciej Maryl: – Nie mamy ścisłego podziału, bo każdy coś tam robi, gdy ma chwilę. Sporo pracuję w domu. Jak pracuję w ciągu dnia czy mam jakieś wideokonferencje to też mogę przy okazji wstawić pranie, czy coś ugotować. To dzieje się samo z siebie.
Magdalena Biejat: – Prawda jest taka, że głównie ty gotujesz, bo nawet jak przyjadę na chwilę do domu, to ja nie mam siły się zabrać do garów (śmiech).
– A więc to pan Maciej rządzi w kuchni?
Maciej Maryl: – W kuchni panuje demokracja, i wszyscy mają swoje prawa i obowiązki. Dzieci też już trochę gotują i chętnie je wspieram. Ignacy robi np. świetne jajka w koszulce, Lea specjalizuje się w mozzarelli z pomidorkiem. Do dzieci należy również rozładowanie zmywarki…
Magdalena Biejat: – Stoi pełna dopóki dzieci jej nie ogarną! Jeśli chodzi o gotowanie to tylko kwestia braku wolnego czasu, bo ja naprawdę lubię gotować. Często wspólnie przyrządzamy dzieciom posiłki do szkoły, bo codziennie trzeba coś innego wymyślić.
– Co na przykład?
Magdalena Biejat: – Wczoraj były „kluseczki tatusia”, czyli bezmięsny sos boloński. Zrobiony z podpieczonym tofu, na domowym bulionie i świeżych pomidorach. Tym razem byłam w domu i pomogłam obierać warzywa. Nasze dzieci go uwielbiają!
– Czy to znaczy, że reszta rodziny również przeszła na wegetarianizm, jak pani Magdalena?
Maciej Maryl: – Zdecydowałem się na to, jeszcze zanim mieliśmy dzieci, więc nie mamy specjalnie mięsa w domu. Nasze dzieci go nie jedzą, natomiast nie jest tak, że im zabraniamy. Ich babcie podejmowały takie próby oswojenia ich z jedzeniem mięsa, próbowały go też w przedszkolu, ale jakoś ich to nie przekonało, bo nie jedzą go od urodzenia.
Magdalena Biejat: – Rzeczywiście jest tak, że dzieci nie nauczyły się smaku mięsa i to jest bardzo zabawne. Im zwyczajnie kiełbasa nie smakuje.
– Wróćmy do polityki. Rządzenie krajem wymaga poświęceń, a pana praca, jako naukowca również musi być bardzo absorbująca. Co wtedy, kiedy pani Magdalena Biejat zostałaby prezydentką Polski?
Maciej Maryl: – Dzieciaki już pytały czy będą miały osobne pokoje.
Magdalena Biejat: – One uważają, że to byłoby bardzo „cool”.
Maciej Maryl: – Funkcja małżonka czy małżonki prezydenta jest w jakimś sensie funkcją oficjalną. Oczekuje się od nich aktywności i słusznie, bo to świetna okazja, żeby wykorzystać taką pozycję, aby zrobić coś dobrego. Na co dzień zajmuję się nauką i kulturą, gdzie widzę te potrzeby. Mamy dużo utalentowanych młodych naukowców czy artystów, niekoniecznie w dużych miastach, którzy potrzebują wsparcia, by się rozwijać czy wypłynąć na szersze wody. Mam takie poczucie, że jako Polacy, mimo że robimy też świetne rzeczy w nauce, nie jesteśmy wystarczająco widoczni w Europie. W tych obszarach chciałbym coś zmienić. Wspierałbym gorąco wszelkie takie inicjatywy.
– Powiedzmy, że żona wygrywa te wybory. Zastanawiam się, jakby pan się czuł w roli pierwszego „męża”?
Maciej Maryl: – Na pewno musiałbym się przyzwyczaić. Ale myślę, że to jest szokujące dla każdego w tej sytuacji. Ostatnio słuchałem jednego z podcastów o pierwszej damie, jak to prezydent Kwaśniewski został wybrany i to był spory szok dla jego żony, która teraz przecież przez wielu jest uważana za wzór prezydentowej. A też się przeraziła, dlatego, że rozwijała wtedy swoją karierę. Nie do końca chciała ją zaprzepaścić. Podobnie i dla mnie to byłaby ogromna zmiana, ale z Magdą lubimy nowe wyzwania. Więc byłby to kolejny, ciekawy rozdział...
Magdalena Biejat: – My się zawsze pisaliśmy na wspólne przygody. Kiedyś dużo podróżowaliśmy, bo Maciek przy okazji różnych stypendiów naukowych, miał okazję jeździć po świecie. Mieszkaliśmy w Kanadzie i w Stanach Zjednoczonych, więc takie zmiany mamy przećwiczone i dobrze nam to wychodzi.
– Często zabierałby pan głos w nowej roli? Zaangażowałby się pan w politykę, czy stał na uboczu?
Maciej Maryl: – Na pewno chciałbym zabierać głos w sprawach, które są dla mnie ważne, o których wspominałem, jak nauka, kultura, ale też wyrównywanie szans i możliwości między wielkimi miastami, a resztą kraju. Nie mógłbym zastępować małżonki, bo to ona byłaby tą osobą, która zabiera głos w sprawach politycznych. Ale to duża szansa i widzę ogromny potencjał w tej symbolicznej roli „pierwszego dżentelmena”, który mógłby wspierać przeróżne inicjatywy. Na pewno szukałbym takich okazji.
– Jak już macie ten czas dla siebie, co najczęściej robicie wspólnie?
Magdalena Biejat: – Najczęściej jesteśmy na warszawskiej Pradze, gdzieś na świeżym powietrzu. Idziemy na spacer albo jedziemy z dzieciakami na rower. Innym razem spotykamy się z przyjaciółmi i wychodzimy do kina, do muzeum czy na koncert.
Maciej Maryl: – Oczywiście jak tylko nam się uda, to gdzieś wyjeżdżamy, ale kiedy nie ma zbyt wiele czasu po prostu wychodzimy nad Wisłę, żeby na spokojnie odpocząć razem z dziećmi. Albo coś wieczorem obejrzymy, chociaż ostatnio nam się nie udaje… Jeden serial oglądamy chyba kilka miesięcy, bo nie możemy dograć terminów.
– Kłócicie się w domu o pilota? Czy panuje tutaj pełna zgodność?
Maciej Maryl: – Nie ma kłótni, bo sami oglądamy takie rzeczy, których nie lubi druga osoba. Uzgadniamy za to, co chcemy razem zobaczyć i zostawiamy to na specjalne okazje.
Magdalena Biejat: – Na przykład na koniec po kampanii (śmiech).
– Podobno lubicie podróżować. Gdzie ostatnio byliście razem?
Magdalena Biejat: – W wakacje jeździliśmy trochę po Polsce, ale też byliśmy na Słowacji z dziećmi i przyjaciółmi na campingu. Chodziliśmy po tam górach w Słowackim Raju.
Maciej Maryl: – Wcześniej byliśmy przez chwilę u znajomych na Mazurach, ale uwielbiamy jeździć na Suwalszczyznę, gdzie mamy zaprzyjaźnioną agroturystykę. Spędzamy tam dużo czasu na rowerach, spacerach, ale też w hamaku z książką.
Magdalena Biejat: – Byliśmy na spływie „Czarną Hańczą” i to było ekstra, ja uwielbiam kajaki.
– Ale to nie jedyny sport, bo lubi pani także wspinać się na ściance.
Magdalena Biejat: – Z córką staramy się wspinać, ale jeszcze w tym roku się nie udało ani razu, bo kampania. Bardzo ją zachęcam, żeby się zapisała na sekcję i ja bym w tym czasie mogła się też trochę poduczyć, bo na razie to wspinamy się trochę „na czuja”. To jest moje marzenie, żeby się nauczyć porządnie wspinać.
– Wiemy, że Pani Magdalena jest zawodowym tłumaczem języka hiszpańskiego. Przypuszczam, że na polu językowym podobnie jak Rafał Trzaskowski, wiodłaby prym w kontaktach dyplomatycznych, zgadza się?
Maciej Maryl: – To prawda, potwierdzam! Ja zresztą bardzo lubię jak Magda mówi po hiszpańsku, nie znam hiszpańskiego, ale w wykonaniu Magdy brzmi niezwykle malowniczo.
Magdalena Biejat: – Mówię płynnie po angielsku i po hiszpańsku. To dość popularne języki, ale zawsze chciałam się nauczyć francuskiego. W tej kadencji jestem członkinią polskiej delegacji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, więc jest to dla mnie dość naturalne środowisko.
– Lewica jako jedna z nielicznych walczy o prawa kobiet w Polsce. Tymczasem wybory do PE pokazały, że kobiety swoje poparcie bardziej kierowały ku partii Sławomira Mentzena. Jak zamierza Pani teraz przekonać kobiety do siebie?
Magdalena Biejat: – Przede wszystkim dotrzeć tam, gdzie kobiety są. Lewica do tej pory nie docierała dobrze do tych kobiet, które korzystają z Instagrama, z TikToka i stamtąd często właśnie czerpią wiedzę o polityce. Sławomir Mentzen schował swoje najbardziej radykalne postulaty, choćby te o karaniu kobiet dziesięcioma latami więzienia za przerwanie ciąży – nawet tych z gwałtu – czy o tym, żebyśmy musieli pytać biskupa o zgodę na rozwód. Zarówno „piątka Mentzena” została teraz skrzętnie ukryta, czy takie pomysły, żebyśmy dostawali bon 5 tys. złotych na leczenie, a to nie wystarczyłoby nawet na operację złamanego łokcia, a co dopiero na poważniejsze sprawy. Ja gwarantuję kobietom, że ich sprawy nie zostaną odłożone na półkę. To nie tylko aborcja, choć uważam, że to symboliczna sprawa. Często o niej mówię, bo jest symbolem tego, co rząd obiecał i nie dowiózł w kwestii praw kobiet. Ale to też dostęp do dobrej ochrony zdrowia, jeśli chodzi o opiekę ginekologiczną. Dzisiaj nawet w dużych miastach dostanie się do ginekologa na NFZ graniczy z cudem. Dosłownie na każdym spotkaniu wyborczym pojawia się jakaś kobieta, która mówi o tym, ile czasu zajęło jej zdiagnozowanie endometriozy. Jak lekarze lekceważyli jej ból, fakt że nie może dobrze funkcjonować. Tego Mentzen wam nie załatwi. Bo Mentzen uważa i mówi to wprost, że mamy dokładnie takie same problemy, co faceci. Chcę zawalczyć o ochronę kobiet przed przemocą. Przed mobbingiem w miejscu pracy i wykorzystaniem seksualnym. Często kobiety mają problem z powrotem na rynek pracy po urodzeniu dziecka. Tych spraw nie wolno odkładać na półkę i udawać, że są mniej ważne, niż inne.
– Jak pani by rozwiązała ten problem? Bo prezydent nie ma dużego pola do popisu, jeśli chodzi o samą kreację zmian. Namawiałaby pani kolegów z Platformy i Trzeciej Drogi do większej inicjatywy?
Magdalena Biejat: – Jeśli chodzi o aborcję, zaproponuję własny projekt ustawy, który wprowadzi wreszcie legalną aborcję do 12-stego tygodnia bez pytania o powody oraz da im szansę wyboru w jaki sposób chcą to zrobić. Jeśli zdecydują się na aborcję farmakologiczną, żeby miały wybór czy chcą to zrobić w szpitalu, czy u siebie w domu, w bezpiecznym miejscu, jeśli nie ma przeciwwskazań.
Jako prezydentka nie ułaskawiałabym też żadnych skorumpowanych polityków, ale te osoby, które wspierają kobiety w przerwaniu ciąży, które wykazały się empatią. Bo dzisiaj prokurator puka do drzwi ojca, który załatwił tabletki poronne dla swojej nieletniej, zgwałconej córki, czy matki, która pomogła córce czy przyjaciółce poszukać kliniki, gdzie może uzyskać odpowiednie wsparcie, to jest nienormalne. Jeśli chodzi o dostęp do ginekologa, o kwestię bezpieczeństwa kobiet, powołałabym przy prezydencie specjalny zespół złożony z odpowiednich komisji sejmowych i senackich, przedstawicieli ministerstwa zdrowia, lekarzy i środowisk kobiecych, po to, żeby wreszcie posadzić te różne środowiska wspólnie przy stole i razem wypracować jakieś konkretne rozwiązania.
– Nie ma wątpliwości, że Lewica daje przykład na tym polu. Ale czy nie jest tak, że kobiety wciąż nie są dostatecznie doceniane w polskiej polityce?
Magdalena Biejat: – Na pewno jest tak, że kobiety traktuje się inaczej w polityce. Ja mam czterdzieści trzy lata, jestem wicemarszałkinią Senatu i nadal jestem traktowana jako młoda, niedoświadczona polityczka. W sumie mogłabym się cieszyć, bo to takie przedłużenie młodości w nieskończoność, mogłabym jeszcze dziesięć lat być młoda! Ale rzeczywiście tak jest, że musimy sobie trochę wyrąbywać tę przestrzeń. Dlatego to dla mnie takie ważne, żeby pokazywać kobietom przez moje doświadczenie, mój przykład, że to jest możliwe. Ostatnio w Cieszynie podeszła do mnie 7-latka z rodzicami, którzy powiedzieli, że spotkanie mnie było najważniejszym wydarzeniem ferii dla tej dziewczynki. I że ciągnęła ich tam sześćdziesiąt kilometrów, żeby zrobić sobie ze mną zdjęcie. To było niesamowicie wzruszające, ale to jest też dla mnie zobowiązanie wobec tych wszystkich dziewczynek, żeby jednak zostawić im ten świat trochę lepszym. Żeby nie musiały znowu walczyć ciągle o to samo.
Rozmawiała PATRYCJA FLORCZAK