„Super Express”: – Jakie są przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem?
Karol Kłosiewicz: – W lotnictwie często następuje reakcja łańcuchowa. Pierwsza zła decyzja uruchamia ciąg złych decyzji. Czasem kończą się tragedią. 10 kwietnia poważny błąd popełniono już w Warszawie. Przygotowując się do lotu – w tym pobierając prognozę meteorologiczną docelowego lotniska – piloci dowiedzieli się, że warunki pogodowe są bardzo złe. Powinni więc jeszcze przed startem zadecydować, że lecą na lotnisko zapasowe – tym bardziej że na pokładzie znajdowały się ważne dla państwa osoby.
– Ale przecież wcześniej jak-40 pomyślnie lądował.
– Tamto lądowanie też było niepotrzebne – też było ryzykowne. Udało się, to świetnie. Ale, jak wiemy, mogło się nie udać. Jeżeli widzialność na pasie i dolna podstawa chmur są poniżej minimów, samolot nie powinien lądować. Może to zrobić tylko w skrajnych sytuacjach: gdy kończy się paliwo, gdy doszło do usterki silnika lub instalacji pokładowych. Pamiętajmy też, że pogoda ciągle się pogarszała. Właśnie dlatego uważam, że prezydencki samolot już po starcie powinien się skierować na lotnisko zapasowe – do Witebska lub do Mińska. Oba są po trasie lotu. Uroczystość w Katyniu byłaby opóźniona, ale wszyscy by żyli.
– Czy z powodu fatalnych warunków Rosjanie mogli zamknąć lotnisko w Smoleńsku? Powiedzieć: jeżeli chcecie ryzykować, ryzykujcie, ale gdzie indziej.
– Jeżeli kapitan podejmie decyzję o lądowaniu, to ląduje. A obsługa lotniska musi przygotować pas. Przy podejściu do lądowania załoga przestawia ciśnienie wysokościomierzy na ciśnienie lotniska. Jednocześnie ustawia minimalną wysokość odejścia na drugi krąg. Po przestawieniu manetek gazu z małej mocy na moc maksymalną jest jeszcze moment akceleracji – trwa on kilka sekund. Przez ten czas samolot jeszcze schodzi. Dopiero potem się podrywa. Potrzebuje więc odpowiedniej wysokości. Jest ona ustawiona na przyrządach. Po przekroczeniu tej wysokości włącza się dźwięk alarmowy, w kabinie migają światła alarmowe. To wszystko nastąpiło w tym samolocie. To ostatni moment na ratunek. Przy zejściu poniżej wysokości minimalnej wprost niemożliwością jest podejmowanie próby lądowania. Natychmiast należało dać pełną moc i odejść na drugi krąg.
– Może jakieś pokładowe urządzenia odmówiły współpracy? Może stało się coś z silnikami?
– Jeżeli jest pożar silnika, to wyje syrena, miga czerwona lampka. Jeżeli jest awaria steru wysokości
– też są odpowiednie sygnalizacje. Jeżeli jest jakakolwiek awaria – załoga ma natychmiast informacje o tym. Na stenogramach nie ma dźwięków oznaczających awarię, nikt też o tym nie mówi.
– No właśnie, nie było paniki na pokładzie, kapitan milczał...
– Myślę, że presję, aby kontynuować lądowanie mogła wywołać obecność generała w kabinie.
– Jeżeli w niej rzeczywiście był...
– Jeżeli w niej rzeczywiście był... Chcę się podzielić jeszcze jedną sugestią, dotyczy ona szkolenia pilotów. Jeśli samolot cywilny Tu-154M wozi tak ważnych pasażerów, to dla mnie rzeczą niezrozumiałą jest, dlaczego załoga nie przechodziła treningów na symulatorze lotu. Będąc członkiem załogi „Lot” przechodziłem kilka razy do roku takie szkolenia. Bo przerwanie pracy silnika czy pożar silnika to jest ogromny stres dla złogi. Jest bardzo ważną rzeczą, żeby w sytuacji kryzysowej załoga umiała opanować strach i każdy jej członek wiedział, co ma robić. Na symulatorze są między innymi takie zadania, jak lądowanie w trudnych warunkach atmosferycznych, np. we mgle.
-Czy brak takich szkoleń wynikał z chęci poczynienia oszczędności?
- Symulator jest bardzo drogi. Ale potrzebny. Tym bardziej że najważniejsze osoby w państwie latały na sprzęcie rosyjskim, zawodnym. Dwie katastrofy samolotów Ił-62 – kapitana Lipowczana na Okęciu i katastrofa w Kabatach – były spowodowane wyłącznie usterkami technicznymi silników. Załogi, w obu przypadkach, nie popełniły żadnego błędu.
– Czy piloci mogli nie wiedzieć o tym, że przed lotniskiem znajduje się jar?
– To nie jest tak, że załoga przyjeżdża na lotnisko z neseserami i idzie prosto do samolotu. Do każdego lotu przygotowują się. Poza tym w Smoleńsku – choć to wyjątkowo kiepskie lotnisko, a barak stanowiący wieżę budzi grozę – polskie załogi wojskowe wielokrotnie na nim lądowały. Ta katastrofa była bardzo podobna do katastrofy samolotu CASA: wtedy też niedaleko znajdowało się drugie lotnisko, pogoda była zła, na pokładzie znajdowały się ważne osoby – ale załoga zdecydowała się na lądowanie.
Karol Kłosiewicz
emerytowany inżynier pokładowy ze stażem ponad 13 tysięcy godzin wylatanych w lotnictwie cywilnym na samolotach radzieckiej produkcji