W PO ostatnie gorące poprawki na listach wyborczych. W niektórych okręgach szykują się spore przetasowania, bo partia ma problem z bohaterami afery taśmowej. Ale to nie jedyny kłopot PO. Jak się mówi - najciemniej pod latarnią i okazuje się, że największe zamieszanie szykuje się w stolicy. I do tego między najważniejszymi osobami w partii. Kilka dni temu Ewa Kopacz ogłosiła, że na jesieni powalczy o mandat z okręgu warszawskiego. Premier rzuciła rękawice Jarosławowi Kaczyńskiemu i chciała zmierzyć się z nim w stolicy. Od razu pojawiły się spekulacje, że start Kopacz z Warszawy oznacza, że miejsca w innym okręgu będzie musiała szukać Małgorzata Kidawa-Błońska, dla której do tej pory to był rodzimy okręg. Mówiło się, że mogłaby "wskoczyć" na jedynkę za Kopacz w Radomiu.
"Chcę kandydować z Warszawy"
Ale Marszałek Sejmu nie zamierza odpuszczać stolicy. Już dziś zdementowała plotki, że będzie politycznym spadochroniarzem.
- Dla mnie ważne jest, żebym kandydowała z Warszawy. Tu się urodziłam, tu spędziłam swoje życie. Zamierzam także Warszawy nigdy nie opuszczać. Chcę kandydować z Warszawy. Naprawdę miejsce nie ma znaczenia. Na listach w Warszawie zawsze było dużo kobiet. Ważne, żeby startować z miasta, które się ceni, i w którym człowiek się dobrze czuje - oświadczyła.
Jak zareagowała pani premier? Trudno przypuszczać, że jest zadowolona z decyzji Kidawy-Błońskiej. Choć to Kopacz będzie jedynką w stolicy, z pewnością popularność marszałek odbierze jej sporo głosów. A te są cenne dla szefowej rządu szczególnie w zapowiedzianej walce z Jarosławem Kaczyńskim. Swoją drogą ciekawe, czy Kopacz wiedziała o deklaracji partyjnej koleżanki, czy Kidawa postawiła szefową rządu przed faktem dokonanym?