„Super Express”: – Obie strony rozdzierającego Polskę sporu zarzucają sobie konfabulacje. Pojawia się też zarzut utrudniania śledztwa...
Antoni Macierewicz: – Nie słyszałem, aby ktokolwiek śmiał zarzucić utrudnianie śledztwa zespołowi parlamentarnemu, którym kieruję.
– Dokończę: to zespół, któremu pan przewodniczy, stawia takie zarzuty.
– Tak, owszem, wiele osób z zespołu parlamentarnego i z rodzin ofiar słusznie zarzuca stronie rządowej utrudnianie śledztwa.
– Na utrudnianie śledztwa jest paragraf.
– Złożyliśmy blisko 20 doniesień. Wśród nich wskazujące, że osoby na wysokich stanowiskach – w tym także prokuratorzy – swoimi działaniami utrudniali prowadzenie śledztwa.
– Dlaczego to przechodzi bez echa? Dlaczego nic się nie dzieje z tymi doniesieniami?
– Uważam, że nacisk rządu na prokuraturę jest tak silny, a presja mediów tzw. głównego nurtu jest tak dominująca, że prokuratorzy się po prostu boją. Pewnie zdaje pan sobie sprawę z tego, że każdy, kto odstępuje od linii wyznaczonej przez media prorządowe, jest pod gigantycznym naciskiem i wielu ludzi nie jest w stanie go wytrzymać. To jest rzeczywistość, którą pan jako dziennikarz musi znać z własnego doświadczenia.
– Przeprowadzam wywiady z kim chcę: z członkami rządu Donalda Tuska, z ekspertami komisji Millera, jak też z Jarosławem Kaczyńskim, z profesorem Biniendą, a teraz z posłem Antonim Macierewiczem, któremu zadaję pytanie o los trzech osób, których ciała nie zostały rozerwane i ktre przeżyły eksplozję, rozpad i upadek samolotu?
– Problem polega nie na tym, z kim pan przeprowadza wywiady, tylko jak pan to robi. Obowiązkiem prokuratury, która niestety nie podjęła w tej sprawie działań, jest wyjaśnienie tej kwestii. Jest rzeczą zupełnie niezrozumiałą, dlaczego po komunikacie MSZ i później posiadając w tej sprawie wiarygodne relacje, prokuratura nie podjęła działań dla zidentyfikowania sanitariuszy, lekarzy, kierowców karetek i szpitali, do których, według tych relacji, odwieziono te osoby. Dlatego występuję z wnioskiem do prokuratury o podjęcie śledztwa w tej kwestii.
– Kto przeżył i kto złożył relacje?
– Nie wiem, kogo karetki odwiozły do szpitali, ale wiem, że jeden z urzędników dostał polecenie sprawdzenia tego. Zresztą w pierwszych godzinach i dniach po tragedii było wiele informacji dotyczących tej sprawy. Badamy je szczegółowo i niektóre są wiarygodne. Do szerszych relacji miała zapewne też dostęp komisja ministra Millera.
– Wyklucza pan, aby te informacje powstały w wyniku chaosu informacyjnego w pierwszych chwilach po ważnym wydarzeniu, gdy fakty sklejają się z plotkami?
– Mówimy o relacjach osób, które sprawozdają to, co im powiedzieli rosyjscy lekarze. Powtarzam: mieliśmy prawo spodziewać się, że prokuratura dogłębnie zweryfikuje tę kwestię. Tak się nie stało.
– Dlaczego nie poruszył pan tego wątku w trakcie posiedzenia zespołu?
– Ta sprawa jest nadal badana przez zespół parlamentarny i jest częścią naszego postępowania związanego z niedopełnieniem swoich obowiązków przez poszczególne organa państwa w związku z tym, co działo się z ofiarami. Przygotowujemy odrębny raport na ten temat, bo dotyczy on całej gamy zaniedbań, w tym także kwesti sekcji zwłok, losu własności osobistej – w tym palenia przez urzędników ministra Sikorskiego dowodów na trawniku przed gmachem archiwum – a wreszcie zamiany ciał, fałszywych oskarżeń pod adresem rodzin w tej sprawie. Ostatnio okazało się, że po zapoznaniu się z dokumentami rodzina Anny Walentynowicz wskazuje, że być może raz jeszcze prokuratura zamieniła ciało legendy Solidarności! Nie uważa pan, że takie nagromadzenie nieprawidłowości w tej kwestii jest straszne i każe zapytać o co tu naprawdę chodzi? Prokuratura miała obowiązek to sprawdzić, tymczasem wszystkie nasze doniesienia o przestępstwie rozpatruje ta sama prokuratura, która jest winna zaniedbań.
– W raporcie odczytuję pogłębienie tez o charakterze politycznym przechodzące wręcz w nowe tezy, natomiast odnośnie do istoty technicznych i fizycznych czynników, które zadziałały trzy lata temu, nowości nie było...
– Gdyby pan mi wskazał w raporcie nowe tezy polityczne, byłbym bardzo wdzięczny. Nie ma ich. Tezą polityczną jest pana pytanie – jest ono próbą sprofilowania odbioru społecznego prac zespołu parlamentarnego i współpracujących z nim ekspertów w sposób niezgodny z prawdą. Ubolewam, że dziennikarz pisma, które chce uchodzić za wiarygodne, podejmuje takie działania! Nasz raport to pierwszy dokument, w którym została pokazana bardzo dokładna analiza przebiegu wydarzeń zapisanych w skrzynce parametrów lotu i jest dokładnie, po kolei zrelacjonowane, które podzespoły samolotu i w jakim czasie ulegały awarii i zniszczeniu. Jest to praca fundamentalna dla oceny tego, co było przyczyną katastrofy. Przed nami nikt takiej pracy nie wykonał. Pan pozwoli, że teraz ja będę miał do pana kilka pytań.
– Proszę bardzo.
– Czy naprawdę słyszał pan dotychczas, że na 50 metrów przed przeleceniem nad feralną brzozą nastąpiły skokowe drgania podstawy trzeciego silnika? Wiedział pan dotąd, kiedy został zniszczony pierwszy generator, a kiedy drugi? Słyszał pan o tym, że lewe skrzydło zostało oderwane ponad 100 metrów (1,5 sekundy) po przeleceniu nad brzozą? Pan Miller ukrywał te dane, ponieważ one są dla niego niewygodne. Ale 27 lipca 2011 roku mówił o nich i o wynikających z nich wnioskach prokurator, pan generał Parulski. Ale mówił tak niejasno, że ktoś, kto nie jest fachowcem, miał prawo nie zrozumieć, o co chodzi. Na moje stanowisko w tej sprawie odpowiadał – chociaż błędnie – pan prokurator Seremet. Ale znowu w taki sposób, że opinia publiczna mogła się nie zorientować, o co chodzi. Ale to nie jest jedyna nowość: przedstawiamy załączoną do grafiki analizę okazującą prawdziwy obszar katastrofy. A więc nie tylko mały kawałek pomiędzy szosą Kutuzowa a lotniskiem, ale dwa razy większy obszar, który ciągnie się na kilometr przed progiem pasa. To jest novum, które zupełnie zmienia nasze postrzeganie przebiegu wydarzeń. Poza tym przedstawiliśmy naniesienie miejsc, gdzie spadły setki odłamków przed szosą Kutuzowa – pokazujemy, jak samolot rozpadał się w powietrzu, niszcząc krzaki, drzewa, płoty i dachy budynków.
– W kwietniu 2010 r. rozmawiałem w Smoleńsku z pułkownikiem, nomen omen, Miedwiediewem, z Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych, który 60–90 sekund po katastrofie został o niej poinformowany przez swoich ludzi, znajdujących się na lotnisku, a 20 minut później sam przybył na miejsce zajścia jako kierownik grupy dowodzenia...
– Z naszych informacji wynika, że to nie on był pierwszy, tylko żołnierze specnazu, a to formacja szczególna. Już nie mówiąc o tym, że od świtu była tam olbrzymia mobilizacja różnych rodzajów służb. Część z nich Plusnin z wieży kontrolnej musiał przepędzać z płyty lotniska, klnąc przy tym niemiłosiernie. Doliczyliśmy się pięciu rodzajów służb łącznie ze specnazem.
– Pan pozwoli, że skończę pytanie... To on dowodził akcją na miejscu katastrofy i pokazał oraz opisał mi „millerowski” obszar miejsca katastrofy. Czy mnie okłamał?
– Proszę mnie nie zmuszać do oceny relacji człowieka, z którym nie rozmawiałem. Warto jednak przypomnieć, że istnieje protokół oględzin tego miejsca z godziny 15.00 z dnia 10 kwietnia 2010 r. i jest poświadczony przez prokuratorów rosyjskich i świadków. Publikowało go miesiąc temu „Nowe Państwo”. Prokuratura Wojskowa poświadczyła jego istnienie. Ten protokół opisuje cały ten olbrzymi teren. Niech pan skontaktuje swojego pułkownika z tamtejszym prokuratorem i niech oni ustalą, kto co oglądał. Myślę, że pana pułkownik po prostu nigdy nie dokonał solidnych oględzin całego terenu, bo nie miał takiego obowiązku, a prokuratorzy realizowali przepisy Kodeksu postępowania karnego. Więc szli i opisywali, co widzieli. Byli tak dokładni i tak to odbiega od legend o pancernej brzozie, że ani Anodina, ani Miller nie chcą się przyznać, że znają to fundamentalne źródło. Ono bowiem podważa wszystkie bajki, jakimi karmi nas rosyjska propaganda, więc skazano ten dokument na nieistnienie. To zresztą w tym śledztwie częste zjawisko. Eliminuje się dowody, które pokazują prawdę, a korzysta się z pseudodowodów, by propagować fikcje, ukrywać winnych i atakować polskich pilotów. Tylko dlaczego są Polacy, którzy przykładają do tego rękę?
– Dobrze, że pan to wyjaśnia, temu służą łamy „SE”. Ostatnie pytanie: członkowie zespołu poselskiego, opłacani z pieniędzy podatników, usiłując dociec prawdy, opracowali raport, który jak najszerzej powinien dotrzeć pod przysłowiowe strzechy. Dlaczego kosztuje on 30 złotych, a wydał go i zarobi na nim teść redaktora naczelnego „Gazety Polskiej”? Już teraz tę publikację można nabyć przez Internet na stronie internetowej Księgarni Gazety Polskiej. Czy to wypada?
– Z nikim nie podpisałem żadnej umowy. To kłamstwo. Kilkanaście egzemplarzy okazowych wydrukowało na moją prośbę gratis wydawnictwo Reytan. Żaden z członków zespołu nigdy nie otrzymał żadnych korzyści materialnych w związku ze swoją pracą, przeciwnie – są nieustannie brutalnie atakowani. Niestety, marszałek Sejmu systematycznie odmawia publikacji naszych prac, a w jakiś sposób czytelnik musi mieć do nich dostęp. Więc chętnie przyjmę propozycję „SE”, który to wyda i rozpowszechni za darmo. Ale nie jako wkładkę itp., tylko jako oddzielną darmową publikację! Jeżeli tego nie zrobicie, waszą troskę muszę traktować jako próbę zablokowania czytelnikom dostępu do raportu, który w odróżnieniu od działań pana Laska nie jest propagandą i nie jest finansowany z jakichkolwiek publicznych pieniędzy.
Antoni Macierewicz
Poseł Prawa i Sprawiedliwości