"Super Express": - Skierował pan do Trybunału Konstytucyjnego przepisy dotyczące fotoradarów. Stanowią one, że właścicielowi pojazdu odmawiającemu podania tożsamości osoby kierującej jego autem ze względu na jakość zdjęcia grozi grzywna. Co budzi pańskie wątpliwości?
Andrzej Seremet: - W mojej ocenie ten przepis jest niekonstytucyjny z dwóch powodów. Pierwszy z nich nie jest może efektowny, a dotyczy bardziej procedury prawnej. Chodzi o przepisy, które rodzą represje, czyli odpowiedzialność karną. Tworzą one sytuacje, które z punktu widzenia określonych wartości zawartych w konstytucji niekoniecznie tego wymagają.
- Czyli?
- Odwołując się do przykładów, możemy powiedzieć, że ustawodawca nie zechciał uregulować odpowiedzialności karnej za brak denuncjacji w przypadku najcięższych zbrodni wobec najbliższych osób. Czyli ktoś wie, że jeden z członków rodziny popełnił morderstwo, ale nie podlega odpowiedzialności karnej za zatajenie tej informacji. Zgodnie z prawem uchyla się bowiem karalność w związku z tym, że występuje między nimi stosunek pokrewieństwa.
- Chodzi więc o pewną niewspółmierność? W zakwestionowanym przepisie ustawodawca zmusza do obciążania najbliższych osób.
- Tak, chodzi o niewspółmierność. Ten przepis dotyczy bowiem sytuacji, która jest niezbyt groźnym społecznie zachowaniem. Mamy właściciela pojazdu, który zostanie wezwany przez uprawnione organa do zeznania, kto jechał pojazdem w momencie, kiedy fotoradar zrobił mu zdjęcie. I ten właściciel nie może się uchylić od obowiązku stawienia się, nie może powołać się na przepis, że jego zeznania narażają na odpowiedzialność karną najbliższą rodzinę. Dlatego narusza to zasadę proporcjonalności.
- Z czego wynikają pozostałe pańskie wątpliwości?
- Chodzi o niezgodność tego przepisu z konstytucyjną zasadą domniemania niewinności. Bardzo prosto można to wytłumaczyć tak: wzywająca właściciela pojazdu instytucja zakłada, że ten właściciel jest winny. W ten sposób przerzuca ciężar udowodnienia niewinności, poprzez obwinienie kogoś innego, na właściciela właśnie. Wiąże się to także z innymi niż konstytucyjne przepisami, które zabraniają samooskarżania się.
- Z pańskiej krytycznej analizy tego przepisu wynika, że jest on nie do obrony.
- Zdaje się, że tak. Może użyję tu zbyt ostrego określenia, ale w pewnym sensie ma on rodowód bolszewicki. Oczywiście, wiem, że nie był wprowadzany w tamtych czasach i ma ułatwić skuteczne ściganie, ale nie możemy iść drogą na skróty. Wydaje mi się, że wystarczy poprawić jakość wykonywanych przez fotoradary zdjęć, aby nie posuwać się do wprowadzania tego typu przepisów i nie sprowadzać obywatela do roli niosącego dowody w zębach. To coś niestosownego w państwie demokratycznym i musi być na nowo przemyślane.
- Dobrze, a co dalej? TK kwestionuje ten przepis, a co z obywatelem, który został skazany na grzywnę na jego podstawie?
- Istnieje możliwość wznowienia postępowań i domagania się odwrócenia tej sytuacji. Jeśli sąd uzna zastrzeżenia za zasadne, nastąpi zwrot grzywny.
- Może się to wszystko skończyć odszkodowaniami?
- Być może. Nie zakładam, żeby były to jednak duże odszkodowania, ponieważ szkody dla obywatela nie są znaczące.
- Ale to kolejny przykład, jak państwo złymi przepisami samo kręci na siebie bat.
- No tak. Wydaje się, że zanim uruchomi się potężną kampanię, jak tę fotoradarową, to trzeba dokładniej przyjrzeć się, czy wprowadzane przepisy są zgodne z konstytucją.
- W tej sprawie jest jeszcze historia z Inspekcją Transportu Drogowego. Mec. Wdowczyk wygrał z nią proces, bo chcieli go zmusić, żeby powiedział, kto jest na niewyraźnym zdjęciu z fotoradaru. Zdaniem sądu ITD nie ma do tego prawa. Jak pan to ocenia?
- Śledziłem doniesienia "Super Expressu" na ten temat i podzielam stanowisko sądu, tzn. ITD, moim zdaniem, nie ma uprawnień oskarżycielskich, a przynajmniej te uprawnienia są wysoce wątpliwe. W Prokuraturze Generalnej kończymy właśnie opracowanie analizy prawnej tego problemu, której konkluzja, jak sądzę, będzie szła właśnie w tym kierunku.
- Rozmawiałem z mec. Wdowczykiem, który uważa, że skoro ITD nie ma takich uprawnień, a z nich korzysta, to łamie prawo i prokuratura z urzędu powinna się tym zająć. Powinna?
- Nie jest to takie oczywiste. Naruszenie prawa może mieć różny stopień i nie musi wynikać z chęci złamania prawa, a ze zwykłej błędnej interpretacji nieprecyzyjnych przepisów. W tej sprawie trzeba by wykazać, że funkcjonariusz państwowy złamał dość prosty przepis, który jest łatwy w interpretacji, aby pociągnąć go do odpowiedzialności za przekroczenie uprawnień ze szkodą dla obywatela. Problem jednak jest i będzie zapewne wymagał zmian ustawowych.
Andrzej Seremet
Prokurator generalny