"Super Express": - Widział pan reakcję premiera Tuska na zarzuty złamania ustawy antykorupcyjnej przez ministra Grasia?
Andrzej Morozowski: - W sprawie ministra Grasia podstawowym problemem jest to, że on i jego rodzina plączą się w wyjaśnieniach. Czyj jest podpis, skąd się wziął... Rzeczoznawcy mówią, że to podpisy ministra Grasia. On sam prokuratorom zręcznie odpowiedział, że nie pamięta. Po chwili żona Grasia mówi, że to ona sfałszowała podpis. I widać, że w tej sprawie cała rodzina Grasiów... nie chcę powiedzieć, że mataczy, ale mówi nie do końca prawdę. To problem także dlatego, że rzecznik rządu z założenia jest podejrzewany o to, że nie do końca mówi prawdę na temat rządu. Wyolbrzymia sukcesy, pomniejsza wpadki. Przemilczy niewygodne rzeczy. Powinien dbać o wiarygodność.
- Minister tę wiarygodność stracił?
- Nawet jeżeli ta afera okaże się niewielka, to przez zamieszanie w sprawie podpisów swoją wiarygodność Graś podważył. Choć paradoksalnie premier na tym stracić nie musi. Paweł Graś jest w gruncie rzeczy tak bezbarwny... To Tusk jest prawdziwym rzecznikiem tego rządu. Graś jest jego pomocnikiem. Czy afera wokół pomocnika rzecznika rządu musi być dotkliwa dla premiera? Nie mam też wiary, że prokuratorzy są w Polsce dokuczliwi wobec wysoko postawionych polityków. Ta obrona ze strony premiera jest jednak błędem.
- Powinien go zdymisjonować?
- W normalnych demokracjach byłaby dymisja. Sprawa dotyczy jednak wieloletniego przyjaciela. Nie bez znaczenia może być trudna sytuacja rodzinna Pawła Grasia. Widocznie premier Tusk uznał, że jako przyjaciel powinien się zachować inaczej.
Andrzej Morozowski
Dziennikarz i publicysta, TVN24