Andro Bernardović: Dla nas najważniejsze to wyrwać się z Bałkanów

2012-01-24 3:00

Chorwacja nie będzie żałowała decyzji o akcesji do UE?

"Super Express": - W niedzielę Chorwaci w referendum opowiedzieli się za przystąpieniem do Unii Europejskiej. Okładki miejscowych gazet mówią o historycznym momencie dla Chorwacji. Tak to jest traktowane wśród zwykłych Chorwatów?

Andro Bernardović: - Dzień po referendum próżno było szukać euforii na ulicach. Ale rzeczywiście obok ogłoszenia niepodległości w 1991 roku, niedzielne referendum i decyzja, którą podjęli Chorwaci, bez wątpienia należy do naszych najważniejszych wydarzeń historycznych.

- Decyzja, której rok temu, po skazaniu gen. Ante Gotoviny za zbrodnie wojenne na Serbach, mało kto się spodziewał. Wtedy poparcie dla integracji europejskiej wynosiło około 30 proc. Coś się przez ten rok w Chorwatach zmieniło?

- Nie, raczej ten spadek w poparciu dla Unii Europejskiej wynikał z emocji, które budził wyrok trybunału w Hadze. Wielu ludzi w tym momencie po prostu deklarowało się jako niezdecydowani. Ta tendencja trwała jednak krótko i po około miesiącu wszystko zaczęło wracać do normy. Pomogło w tym na pewno zakończenie negocjacji akcesyjnych 1 lipca ubiegłego roku i grudniowe podpisanie traktatu akcesyjnego.

- Wielu przeciwników Unii znalazło się wśród młodych ludzi. U nas to młodzież była zawsze najbardziej entuzjastycznie nastawiona do integracji. Czemu młodzi Chorwaci byli tak sceptyczni?

- Myślę, że wynikało to z ogólnego rozczarowania polityką i politykami oraz wysokim odsetkiem bezrobotnych wśród najmłodszej części. Poza tym Polska przystępowała do Unii w innym momencie. W 2004 roku Wspólnota była u szczytu swojej potęgi. Od jakiegoś czasu o problemach, z którymi zmaga się UE, głośno mówiło się także u nas i to musiało mieć wpływ na młodzież.

- Wydaje się, że Chorwacja przystępuje do Unii w najgorszym momencie. Te wszystkie problemy, z którymi się zmaga Wspólnota, budzą jakieś większe emocje wśród Chorwatów?

- Myślę, że wśród wszystkich liczących się polityków i komentatorów przeważało stanowisko, że tak naprawdę Chorwacja nie ma większego wyboru. Albo zostaniemy sami ze swoimi problemami, których przecież nie brakuje, albo będziemy je próbowali rozwiązać dzięki wsparciu UE. To nastawienie przeważyło wśród społeczeństwa.

- I nie przerażało Chorwatów to, że jako mały kraj mogą znaleźć się gdzieś na marginesie UE, w której coraz wyraźniej zwycięża tendencja dwóch prędkości - krajów strefy euro i pozostałych?

- Mało kto przy podejmowaniu decyzji kierował się tą groźbą. Chorwaci bardzo często oglądają się na swoich sąsiadów z byłej Jugosławii i widzą wszystkie problemy, z którymi się muszą zmagać te kraje. Wydaje się, że dla większość przystąpienie do Unii jest szansą na symboliczne wyrwanie się z tego otoczenia. Nie chcemy już być kojarzeni z Bałkanami, ale krajem Europy Zachodniej. Można powiedzieć, że wybraliśmy mniejsze zło.

- Przykład węgierskiego premiera Viktora Orbana, który zmaga się ostatnio ze zmasowaną krytyką swojej polityki, nie odstrasza Chorwatów od Unii?

- Chorwaci patrzą na Węgry głównie przez pryzmat ich problemów ekonomicznych i widzą, że same są sobie winne. Poza tym jeśli patrzymy już na któryś z krajów tzw. nowej Unii, to przede wszystkim na Słowenię, Słowację i Polskę. Dla nas to kraje, które dobrze wykorzystały swoją szansę w Unii Europejskiej i liczymy, że poradzimy sobie nie gorzej od nich.

Andro Bernardović

Dziennikarz chorwackiego dziennika "Večernji list"