"Super Express": - Wstępne oględziny zwłok 6-miesięcznej Madzi wskazują na śmierć od uderzenia w tył głowy. Prokuratura stwierdziła, że "nie zaprzeczają wersji podanej przez matkę".
Dr Aleksandra Sarna: - Nie zaprzeczają, ale też nie potwierdzają wersji o śmierci dziecka w wypadku. Nie wiemy, jak doszło do uderzenia w głowę. Z werdyktami poczekajmy do pełnych wyników badań histopatologicznych i raportu z sekcji. Nie chcę usprawiedliwiać matki i przyznam, że trudno mi uwierzyć, że dziecko zamordowała. Jeszcze trudniej uwierzyć mi jednak w jej wersję o tym, że dziecko się wyślizgnęło.
- Są podstawy do powątpiewania w tę wersję?
- Są. Taka śmierć dziecka jest mało prawdopodobna. Upadek z małej wysokości. Ponadto dziecko w takim wieku ma jeszcze miękkie kości. Nie zdaje sobie też sprawy z zagrożenia - nie ma więc odruchu napięcia mięśni przed uderzeniem. A to sprawia większą urazowość u dorosłych. To musiałby być nieprawdopodobny przypadek. Zastanawia też reakcja matki na rzekomy wypadek...
- Nie wezwała pogotowia...
- Właśnie. Naturalne jest szukanie pomocy. Matka wybiega w kapciach, niemal po omacku szukając szansy. Nie miałam okazji badać tej pani i nie mogę szafować wyrokami. Ale brak tej reakcji może wskazywać na niedojrzałość osobowości. Stawianie swojego dobra ponad dobro dziecka w niemal dziecięcy sposób, który ma oddalić od siebie zarzuty.
- Czytałem już opinie o tym, że matka była w szoku, część mówi "poporodowym". Kłóci mi się z tym jednak cała ta planowana akcja poszukiwań, historia o porwaniu...
- Poporodowy szok objawiający się dopiero pół roku po porodzie brzmi dziwacznie. Nawet zaburzenia psychotyczne, które się zdarzają, występują wcześniej. Tego nie można przeoczyć. Historia o porwaniu też miała poważne luki...
- Matka i ojciec dziewczynki w swoich apelach wydawali się autentycznie przejęci porwaniem.
- Przejęci tak. Zachowania matki były autentyczne, gdyż bez względu na wszystko ona straciła dziecko. Jest przejęta tą stratą, niezależnie od swojej roli w śmierci dziewczynki. Ten jej apel: "Oddajcie mi Madzię", jest prawdziwy psychologicznie, gdyż chciałaby odwrócenia tej sytuacji. W tym, co matka i ojciec opowiadali mediom i policji, od początku były jednak inne luki. Słyszeliśmy, że o godz. 18 matka ruszyła do pracy. Z dzieckiem. Po czym okazuje się, że jest bezrobotna. Ta historia przypomina w jakiś sposób słynną sprawę Madeleine McCann z Wielkiej Brytanii.
- Tam matka i ojciec wygrali mnóstwo spraw z telewizjami i gazetami, które sugerowały ich udział w zaginięciu bądź śmierci dziecka.
- Wygrali, ale sprawy do dziś nie rozstrzygnięto. I tu, i tam zachowanie matki i ojca w świetle kamer było dla psychologów co najmniej dziwne. Wiadomo jedno: zarówno u Madeleine, jak i u Madzi wersja rodziców rozpowszechniona na cały świat nie była wersją prawdziwą.
- Wersję podawali wspólnie matka i ojciec. Z wypowiedzi ojca wynika, że mógł o wszystkim nie wiedzieć?
- Tu jest problem, gdyż opisywali wspólnie ubieranie dziecka, wynoszenie wózka. Niemożliwe, by nie zauważył, że z dzieckiem jest coś nie tak. Skuteczność wykrywacza kłamstw jest zaś słaba. Jednostki psychopatyczne czy opanowane mogą sobie z nim poradzić. Dlatego nie jest traktowany jako dowód.
- Mógł być wspólnikiem w tej sprawie?
- Kiedy słucham jej wypowiedzi, zastanawiam się, na ile byłaby w stanie zrobić to wszystko sama. Mam wątpliwości. Nie upieram się, że wtajemniczony był mąż. To mogła być inna osoba.
Dr Aleksandra Sarna
Psycholog, wykładowca SWPS w Katowicach