„Super Express”: - „Jezus Maria, gdzie my żyjemy!” miał powiedzieć Leszek Czarnecki w rozmowie z szefem KNF. Patrząc na tę aferę zadaje Pan sobie to samo pytanie?
Aleksander Kwaśniewski: - Tak. Sprawa jest niezwykła głównie z tego względu, że w ewidentną aferę korupcyjną włączona jest niezwykle ważna instytucja państwowa jaką jest KNF. Od niej wymaga się najwyższych standardów, troski o powierzone bankom pieniądze, przejrzystości… a tu się okazuje, że szef tej instytucji składa propozycję nie do odrzucenia właścicielowi banku i to pod groźbą bankructwa. Rzecz wygląda niezwykle poważnie.
- Niektórzy mówią, że to jedna z największych afer III RP.
- Bez przesady. Ale na pewno jest bardzo duża i bardzo poważna. Zobaczymy jakie nowe fakty ujrzą jeszcze światło dzienne, ale rzecz będzie miała poważne konsekwencje.
- CBA wchodzi do siedziby KNF już po przewodniczącym Chrzanowskim. Państwo teoretyczne?
- No tak… to wszystko jest bardzo dziwne i świadczy o braku profesjonalizmu tych, którzy powinni zabezpieczyć materiały na potrzeby śledztwa. To wymaga wyjaśnienia.
- Widzi Pan tu odpowiedzialność premiera Morawieckiego?
- Od Mateusza Morawieckiego w tych sprawach można wymagać więcej, bo on się wywodzi z sektora bankowego, więc jego wiedza jest tutaj ponadnormatywna. Morawiecki ze wszystkich dotychczasowych premierów Polski jest człowiekiem, który na systemie bankowym zna się najlepiej. A więc działalność KNF-u też potrafi ocenić najlepiej i ją kontrolować. Ciekaw jestem jak ustosunkuje się do tego co znajduje się w tle całej sprawy, czyli tych projektów ustaw, które miały pozwolić na przejęcie banków Czarneckiego za złotówkę.
- Na razie wygląda na to, że PiS ma ochotę zamieść tę sprawę pod dywan.
- Tego pod dywan zamieść się nie uda.
- Rozumie Pan słabość jaką Jarosław Kaczyński ma do Mateusza Morawieckiego?
- Morawiecki jest wyrazem oczekiwań prezesa. I jako premiera i jako jego następcy w partii. Sądzę, że Kaczyński chciałby, żeby to był człowiek wykształcony, z praktycznym doświadczeniem w gospodarce, swobodnie poruszający się po świecie, mówiący w kilku językach obcych, wysoki, dobrze wyglądający… W Morawieckim Kaczyński umieszcza niemalże ojcowskie uczucia. Gdyby miał syna, chciałby żeby tak właśnie ten syn wyglądał i takim był. To główna przyczyna awansu, który zaproponowano Morawieckiemu i parasola ochronnego, który został nad nim przez prezesa roztoczony.
- Oczekiwania wobec Morawieckiego były duże, także w Europie.
- To kolejny dowód na to, że pozory mylą. Miał być naturalnym partnerem w Europie, okazało się, że jest inaczej. Ale to już jest wina samego Mateusza Morawieckiego, który postanowił w tej antyeuropejskiej retoryce konkurować z twardymi politykami PiS-u. I przez to ta część jego misji się nie udała.
- Co na tym zaważyło?
- Jego ambicje polityczne. Marzy o tym żeby być liderem prawicowego środowiska
- Żeby zastąpić Jarosława Kaczyńskiego?
- Tak uważam. Ta ambicja polityczna niezwykle silnie motywuje teraz premiera.
- A jak pan ocenia w tej sytuacji głowę państwa?
- Prezydent mógłby lepiej korzystać ze swoich uprawnień. Mógłby być po prostu mocniejszym prezydentem. Życzę dobrze każdemu z moich następców. Nie mam już żadnych prezydenckich ambicji, jestem spełniony. Chciałbym dobrego prezydenta. Kiedy jednak widzę jak Andrzej Duda łamie konstytucje, jak wypowiada niestworzone rzeczy na temat Unii… to boli mnie serce.
- Andrzeja Dudę funkcja prezydenta przerosła?
- Wszedł do prezydentury z niewielkim doświadczeniem. Jego pozycja w obozie PiS-u była od początku bardzo ograniczona. Mamy do czynienia nie z liderem, ale osobą ze stosunkowo słabą pozycją wewnątrz swojej politycznej rodziny. Oczywiście z ambicjami…
- ..ale działa pod dyktando?
- Ten układ jest bardzo dziwny. Osobą wiodącą w kraju jest teraz człowiek, który nie jest ani prezydentem, ani premierem.
- Taki naczelnik?
- No tak, tylko, że naczelnikiem państwa Piłsudski był dlatego, że go naczelnikiem mianowano. A tu mamy do czynienia z uzurpacją. Bo Jarosław Kaczyński jest formalnie tylko posłem i szefem partii. To ogranicza prezydenta. Poza tym wierzy, że będzie kandydatem na drugą kadencję, więc nie chce wchodzić w otwarty konflikt z tym obozem.
- Zapowiedzi, że Andrzej Duda stanie przed Trybunałem Stanu można traktować serio?
- To zależy od powyborczej sytuacji. Ale jeśli pani pyta o powody, to one są. To, co zrobił ws. nominacji sędziowskich do TK wyczerpuje znamiona złamania konstytucji. Ten fakt powinien być osądzony.
- A o czym świadczy fakt, że Andrzej Duda nie przywitał podczas oficjalnych obchodów 100-lecia niepodległości Donalda Tuska?
- To świadczy o tym, że relacje z Tuskiem mają już chorobliwy charakter. To dowód małostkowości oraz błąd polityczny i protokolarny. To szef Rady Europejskiej, jedyny zagraniczny gość i należało mu się miejsce w pierwszym rzędzie.
- Donald Tusk skusi się na żyrandol? Rozpoczął już kampanię prezydencką?
- Tak to wygląda. Tusk kończy działalność w Brukseli. Jest młodym, energicznym i doświadczonym człowiekiem i zgłasza swoją gotowość. Wszystko co mówi i robi wyraźnie wskazuje, że do polskiej polityki chce wrócić.
- Pytanie tylko w jakiej roli.
- Role mogłyby być dwie. Być spoiwem wielkiej koalicji na wybory parlamentarne, albo być kandydatem na prezydenta. Ta druga opcja jest bardziej czytelna. Ale ta jego aktywność staje się także dla niego pułapką, bo rosną oczekiwania społeczne.
- Czeka Pan na ten powrót?
- Tusk jest postacią wartościową, wyrazistą, doświadczoną. I gdyby chciał wrócić, to ja przyjąłbym to z zadowoleniem.
- Zagłosowałby Pan na niego?
- Tak długo jak Tusk się nie zadeklaruje czy kandyduje, tak długo ja nie muszę się deklarować jak będę głosował.
- Pan definitywnie zakończył swoją karierę polityczną?
- Tak.
- Absolutnie nie bierze Pan pod uwagę tego, że jeśli będzie trzeba tworzyć tzw. „blok jedności przeciw PiS” to Pan wróci?
- Wtedy pomogę.
- Jako kto?
- Doradca. Przekonujący ludzi do dialogu i współdziałania. Autorytet, który ma doświadczenie i jest w tym bezinteresowny. Bo tu nie będzie chodzić o moją karierę. Nie chcę i nie będę na żadnej liście.
- Zjednoczenie opozycji jest potrzebne już na eurowybory?
- Tak. Te wybory są specyficzne – bo tu głosują większe ośrodki i mamy prosty wybór: za albo przeciw Unii. Więc gdyby stworzyć szeroką koalicję od PO, przez Nowoczesną, PSL, a kończąc na SLD i Razem to szanse na zwycięstwo są bardzo duże.
- A taki blok jedności na wybory do polskiego parlamentu uda się zbudować?
- Tu mam wątpliwości. Znalezienie wspólnego mianownika może być bardzo trudne. Tu będą raczej trzy opozycyjne bloki… nazwijmy liberalno-centrowy, ludowy i lewicowy – z Biedroniem, SLD i Razem.
- Nie mam wrażenia, że Biedroń ma ochotę iść z kimkolwiek. Raczej gra na siebie.
- On na razie musi w ogóle wyjść z podziemia. Ja go bardzo lubię, życzę mu dobrze. Może paść ofiarą tego, że jego popularność nie przełoży się na liczbę oddanych głosów. Myślę, że Biedroń zdaje sobie z tego sprawę.
- Ale apeluje Pan do niego o współpracę z pozostałymi graczami na opozycji?
- Tak. Będę z nim rozmawiał. Uważam, że warto poświęcić temu sporo czasu.
- Bo martwi się Pan dziś o przyszłość Polski?
- Tak. Martwię się z trzech powodów. Wiele rzeczy idzie dobrze, np. gospodarka. Ale martwi mnie demontaż instytucji młodej demokracji, czyli sądy, trybunały… my to trenujemy dopiero 30 lat. Martwi mnie marginalizowanie Polski w UE. Powinniśmy być w głównym nurcie, a jesteśmy na marginesie. A trzeci problem to jest polaryzacja społeczeństwa . Podział między Polakami jest dzisiaj większy niż był w 1989 roku. Wtedy potrafiliśmy zorganizować Okrągły Stół.
- A dziś?
- Wątpię czy dziś udałoby się taki Okrągły Stół urządzić. A pewnie któregoś dnia będzie potrzebny… Mówimy tym samym językiem, ale rozumiemy całkowicie inaczej.
Rozmawiała Kamila Biedrzycka