"Super Express": - Napad w centrum Warszawy na aktora Krzysztofa Pieczyńskiego wiele osób uznaje za polityczny. Jeśli tak, byłby to kolejny przykład wzrastającej agresji w społeczeństwie. A może nie? Może trochę przesadzamy i nie odbiegamy od normy?
Prof. Henryk Domański: - Agresja polityczna może wzrastać w określonych okolicznościach. Jedną z nich są pogłębiające się podziały społeczne. I nie da się ukryć, że od jakiegoś czasu te podziały w Polsce wzrastają. Związane są z tym konflikty i napięcia, które aktywizują ludzi do działania. Jeśli ci odwołują się do jakichś wartości i zwyczajów i któraś ze stron sporu uznaje, że są one naruszane, a to poczucie jest podsycane przez polityków z rządu lub opozycji, to niektórzy uznają, że pora wziąć sprawy w swoje ręce.
- Czyli PO-PiS zbiera swoje żniwo?
- Oczywiście, takie podziały istniały zawsze, ale podział, który rozpoczął się po wyborach w 2005 roku, to coś, czego w najnowszej historii Polski nie widzieliśmy. Jest też jednak uniwersalny czynnik, o którym w rozmowie na temat wzrastającej agresji warto wspomnieć.
- Jaki?
- Pewną prawidłowością jest to, że agresja, także ta polityczna, wzrasta wtedy, gdy obywatele mają mniejsze poczucie bezpieczeństwa i rosną ryzyka. Nie da się ukryć, że żyjemy w czasach, gdy zagrożenia stają się częścią naszej codzienności, a to rodzi właśnie poczucie braku bezpieczeństwa.
- Rzeczywiście jako Polacy żyjemy w aż tak niepewnych czasach?
- Z jednej strony to terroryzm, o którym na co dzień słyszymy, czy brak stabilizacji związany z powtarzającymi się kryzysami ekonomicznymi. Ważne są też zmiany kulturowe i napięcia, które z nich wynikają. Dzięki globalizacji konfrontujemy się z innymi kulturami, stylami życia, co może rodzić w niektórych poczucie, że świat wypadł z formy. To wszystko czynniki, których w poprzednich dekadach nie doświadczaliśmy. Choć niektóre z nich niekoniecznie dotyczą nas, Polaków, bezpośrednio, to jednak w zglobalizowanym świecie ich echa przenikają także do naszego kraju. Stąd myślę, że połączenie głębokich podziałów politycznych z poczuciem braku bezpieczeństwa odpowiada w dużej mierze za wzrastającą agresję społeczną.
- Wspomniał pan, że podziały wzmocniły się po 2005 r. Ale w gruncie rzeczy więcej powodów do wojen domowych niosły ze sobą lata 90. Czemu dopiero spór dwóch prawicowych partii - PO i PiS - doprowadził do takich podziałów politycznych?
- Lata 90. to głównie spór między postkomunizmem a kształtującym się społeczeństwem rynkowym i odwoływał się jednak do systemu, który powoli zanikał. Jego znaczenie z każdym miesiącem się zmniejszało i coraz częściej o nim zapominaliśmy. Ten obecny spór odwołuje się przede wszystkim do wartości. To spór w dużej mierze kulturowy, a nie polityczny. Weźmy choćby gorącą w ostatnich dniach kwestię aborcji. Rozgrzewa debatę publiczną do czerwoności, ale nie ma w nim miejsca na żadną dyskusję, nie ma żadnego pola komunikacji między walczącymi stronami.
- No właśnie, nie jest trochę tak, że w tego typu plemiennej wojnie nie bierze się jeńców? Nie ma miejsca na dyskusję - jest tylko na zniszczenie przeciwnika?
- Tak to niestety wygląda. Ale przecież to nie bierze się znikąd. Nie jest przecież tak, że te dzielące społeczeństwo sprawy kulturowe pojawiają się same z siebie. Nie. One są wywoływane przez polityków, którzy wykorzystują je do prowadzenia sporu politycznego. Tym bardziej że wykorzystują w nim podziały, które jeszcze przez kilkadziesiąt lat będą obecne w społeczeństwie i będą doskonałym paliwem politycznym.
Zobacz: Awantura w studiu. Posłanka Nowoczesnej w koszulce z napisem "Jarosław Kaczyński jest tchórzem"