Jesienią, kiedy trwała kampania, namawiano do tego także nas. „Przebijcie go, dajcie 80 tys., to się świetnie sprzeda” – mówili spece od marketingu. Każdy lubi dostać przelew, a skoro zyskują bogaci, to „eksperci” z organizacji biznesowych będą takie rozdawnictwo publicznego grosza chwalić. A jednak nie rzuciliśmy się do tej licytacji. Dlaczego?
Liberałowie właśnie się o tym przekonują. Wysoka kwota wolna jest fajna, ale kosztowna. Potrzeba na to jakichś 50-60 miliardów złotych. Trzeba więc zrobić jedną z dwóch rzeczy: albo ostro ciąć wydatki publiczne, albo wprowadzić progresywny system podatkowy.
Wyborcza obietnica Tuska, ochoczo popierana teraz przez pisowców, miałaby poważny efekt uboczny. W Polsce podatek dochodowy finansuje samorządy. Obcięcie im dochodów uderzyłoby mocno we wsie i małe miasta. Im dana miejscowość jest biedniejsza, tym bardziej zmiany zarżnęłyby ją finansowo. Taki byłby efekt ustawy, którą przedstawił w tym tygodniu w Sejmie PiS. Pytałem na sejmowych korytarzach posłów prawicy, czy im to nie przeszkadza. Usłyszałem, że to nieważne – bo niskie podatki są popularne, a najważniejsza jest przepychanka z Tuskiem.
Jesienią, kiedy powstawał nowy rząd, zapowiedzieliśmy, że będziemy wspierać dobre rozwiązania i otwarcie krytykować projekty złe. Słowa dotrzymujemy. Obietnica Tuska z kampanii nie miała pokrycia - i tak samo nie mają dziś pokrycia ustawy PiSu i Konfederacji. Wprowadzenie ich bez mechanizmów chroniących biedniejsze miejscowości narobiłoby więcej szkód niż pożytku.
Chętnie poparłbym pakiet „wysoka kwota wolna + progresywne podatki”. Takie rozwiązanie działa w wielu krajach Zachodu. Niestety, chętnych do wprowadzenia progresji podatkowej, poza nami, nie ma. Bez progresji kwota zmienia się w prezent dla bogatych, za który płaci całe społeczeństwo. Bo brakujące miliardy w budżecie trzeba jakoś zrównoważyć. To oznacza dłuższe kolejki do lekarza, gorsze szkoły, gorszy transport publiczny, gorzej działająca pomoc społeczną. Ostateczna cena za pozornie korzystne rozwiązanie jest wysoka. Za wysoka.