"Super Express": - Czy 20 lat po formalnym zjednoczeniu Niemiec społeczeństwo niemieckie jest już zjednoczone?
Adam Krzemiński: - Niezupełnie. Karierę nadal robi się przede wszystkim na zachodzie, dokąd przenosi się wielu młodych ludzi. Mimo imponującej modernizacji "nowych landów" nie udało się z nich uczynić konkurencji dla landów zachodnich. Łatwiej jest dziewczynie ze wschodu wyjść za chłopaka z zachodu niż chłopakowi ze wschodu za dziewczynę z zachodu.
Przeczytaj koniecznie: Mur berliński powinien wrócić? Niemcy tęsknią za NRD i socjalizmem!
- Jakie znaczenie miało poparcie polskiego rządu dla niemieckich tendencji zjednoczeniowych?
- Nie jest ono w pełni docenione. Polska po 1945 r. nie była mocarstwem zwycięskim, więc nie decydowała o politycznym losie Niemiec. Mogła jednak z powodu krętactwa Kohla w sprawie granicy wschodniej Niemiec gwałtownie wspierać tych, którzy grali na zwłokę - Thatcher i Mitteranda. Jeśli nie zablokowałoby to zjednoczenia Niemiec, to zatrułoby na lata nasze stosunki z Niemcami. Gdyby zablokowało - ZSRR nie rozpadłby się, a Polska w swych aspiracjach dołączenia do Zachodu potykałaby się o coraz bardziej pewną siebie NRD. Formułowana wówczas przez Krzysztofa Skubiszewskiego zasada "polsko-niemieckiej wspólnoty interesów" ułatwiła zjednoczenie Niemiec i wejście Polski do NATO i UE.
- Na ile zjednoczenie jest mitem założycielskim dzisiejszych Niemiec, a na ile przesłaniają je inne problemy?
- Upadek muru berlińskiego i formalne zjednoczenie Niemiec są uważane za pierwszą udaną "niemiecką rewolucję". Po dwóch ludobójczych wojnach światowych i ekscesach Trzeciej Rzeszy politycy i intelektualiści niemieccy podkreślają, że zjednoczenie jest przejawem pojednania Niemiec z wszystkimi sąsiadami. Jednak w świadomości powszechnej jest ono przede wszystkim zjawiskiem przeżywanym i dyskutowanym na wschodzie Niemiec, ponieważ w sposób żywotny dotknęło każdej rodziny. Dla wielu Niemców z zachodu było abstrakcją obarczoną jedynie "podatkiem solidarnościowym" na rzecz wschodu kraju.
- W Polsce trwa emocjonalny spór o zasadność Okrągłego Stołu, o dziedzictwo Solidarności. Sprawa zjednoczenia też dzisiaj dzieli Niemców?
- Jest spór o to, czy była to rewolucja oddolna, czy proces polityczny autorstwa Kohla, Gorbaczowa i Busha. Ale nie ma on takiego politycznego ostrza, jak polski spór o Solidarność, który wiąże się z legitymizacją polityczną poszczególnych ugrupowań. W Niemczech to raczej spór intelektualny albo medialny. Nikt z ludzi, którzy się wyprofilowali w roku 1989, nie zajął później jakiegoś eksponowanego stanowiska (może poza Joachimem Gauckiem). W tym sensie niemieccy "rewolucjoniści" politycznie przegrali. Dobrym przykładem jest Angela Merkel, która nie była zaangażowana w żaden ruch opozycyjny, trzymała się na uboczu i jako "dziewczynka Kohla" przejęła po nim sukcesję.
- Czy zjednoczenie mogło przebiegać inaczej?
- Dokonało się poprzez ucieczkę NRD-owców na zachód i poprzez "przystąpienie" nowych landów do Republiki Federalnej, a nie poprzez równoprawne połączenie obu państw. Nowym landom narzucono zachodnie instytucje, a w dużej mierze także elity polityczne, co z czasem wywoływało poczucie kolonizacji przez zachodnich krewniaków i swoistą "ostalgię" - tęsknotę nie tyle za samą NRD, ile za jej socjalnym charakterem.
Patrz też: Sarkozy też rozwalał berliński mur
- Czym zatem była NRD - karą za Trzecią Rzeszę?
- Tak ją widział Guenter Grass. NRD była połączeniem stalinowskiej ekspansji i dogmatyzmu niemieckich komunistów, którzy, będąc ofiarą prześladowań Hitlera, dali sobie moralne prawo do rządzenia żelazną ręką, bez jakiejkolwiek demokratyzacji systemu. W 1990 roku ich państwo odeszło w historyczny niebyt.
Adam Krzemiński
Publicysta tygodnika "Polityka", specjalista ds. niemieckich