"Super Express": - Czy reakcje niemieckich polityków na to, co dzieje się w Polsce, nie są, delikatnie mówiąc, przesadzone?
Włodzimierz Cimoszewicz: - A jak pan mówi o niemieckich politykach, to kogo pan ma na myśli?
- Chociażby Martin Schulz czy komisarz Oettinger...
- Ale Martin Schulz występuje w imieniu nie Niemiec, ale jako szef Parlamentu Europejskiego. Tak samo komisarz występuje w imieniu Komisji Europejskiej. Są oczywiście wypowiedzi takie jak szefa frakcji w Bundestagu, ma on jednak prawo krytycznie oceniać to, co dzieje się w Polsce.
- Minister spraw zagranicznych wezwał jednak ambasadora do złożenia wyjaśnień.
- Reakcja strony polskiej polegająca na wzywaniu niemieckiego ambasadora, by rozmawiać o wypowiedziach ludzi niewystępujących jako politycy niemieccy, świadczy albo o ignorancji, albo o celowym wciąganiu opinii publicznej w fikcyjną sytuację. Robi się nam konflikt polsko-niemiecki, podczas gdy ambasador nie ma nic do powiedzenia w sprawie ludzi, którzy są co prawda obywatelami niemieckimi, ale są przedstawicielami instytucji międzynarodowej. Jeśli MSZ uważa, że należało w ten sposób zareagować, to należało wezwać przedstawicieli Unii Europejskiej, nie państwa niemieckiego.
- Do czego konflikt miałby prowadzić?
- Polska ma już tak złą opinię w wielu krajach, że jeśli będzie się to ciągnęło dalej, musimy na tym przegrać. Polityka szukania wokół siebie wrogów, bez znalezienia jakiegokolwiek przeciwnika, jest samobójcza i antypolska.
- Ale przecież politycy PiS wyraźnie mówią o szukaniu sojuszy...
- Ja wiem, co oni mówią. Ale to są durnie, za przeproszeniem. Prowadzą antypolską politykę.
- Są jednak wypowiedzi choćby polityków brytyjskich, mówiących życzliwie na temat polskiego rządu.
- Proszę mi podać nazwisko ważnego, a nie byle jakiego polityka brytyjskiego, który wypowiadałby się w ten sposób. W każdym kraju są ludzie o różnych poglądach. Jak się chce na siłę znaleźć kogoś, kto będzie mówił tak jak PiS, to się go znajdzie.
- No, premier David Cameron spotykał się z premier Szydło, a spotkania te przebiegły w bardzo dobrej atmosferze.
- No przebiegły, bo wiadomo, że premierowi Cameronowi zależy na ustępstwach Polski, bo zbliża się referendum europejskie w Wielkiej Brytanii. Jeżeli się nie porozumie w jakiś sposób z polskim rządem, a wiadomo, że chce wygrać referendum na rzecz pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, deklarując pewne ograniczenia praw socjalnych imigrantów, z których spora część pochodzi z Polski. On siłą rzeczy będzie uprzejmy.
- Czy jednak nie jest realny zapowiadany sojusz Polski, Wielkiej Brytanii i krajów Grupy Wyszehradzkiej?
- Oczywiście, że nie jest realny. Po pierwsze, od czasu agresji rosyjskiej na Ukrainie nie ma żadnego sojuszu politycznego w gronie państw Grupy Wyszehradzkiej. Tamte trzy kraje postanowiły być proputinowskie, negując przy tym strategiczne podstawy bezpieczeństwa środkowoeuropejskiego, w tym naszego bezpieczeństwa. Doszło do sojuszu, ale nie Polski z Węgrami, tylko Kaczyńskiego z Orbánem. Ci dwaj dżentelmeni mają podobny sposób na to, jak wziąć własne społeczeństwa za twarz! Natomiast nie ma żadnego sojuszu w sensie geopolitycznym.
- Czeka nas debata w unijnych instytucjach. Czego możemy się spodziewać?
- Najpierw będzie posiedzenie Komisji Europejskiej. "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze, że jest jednomyślność za tym, by wdrożyć procedurę kontroli i obserwowania praworządności w Polsce. Osobiście teraz się tego nie spodziewam. Nie mam jednak wątpliwości, że sytuacja w Polsce jest traktowana z najwyższą powagą w bardzo wielu krajach europejskich. I panuje tam świadomość, że Unia Europejska musi zająć zdecydowane stanowisko, wpłynąć na Polskę. W sprawie Węgier przyjęto politykę miękką, ale już w przypadku Rumunii zdecydowanie bardziej twardą. Doprowadzono do tego, że premier Ponta musiał się wycofać z awanturniczej polityki również w wobec ich sądu konstytucyjnego.
ZOBACZ: Medialna wojna z Niemcami! Wstrząsająca okładka i słowa posła Pięty!