Ostatnio minister finansów, który z prezesa TK zrobił wręcz ekonomicznego demiurga. Zdaniem Pawła Szałamachy od tego, czy zachowa milczenie, czy nie, mają zależeć losy polskiej gospodarki. Wcześniej pisowcy próbowali wmówić Polakom, że TK pod jego wodzą może zatrzymać machinę "dobrej zmiany", zanim ta jeszcze na dobre się rozpędziła. Sporo jak na jednego człowieka.
A wydawało się, że taką boską moc sprawczą ma wyłącznie prezes Kaczyński. Jeszcze niedawno to z niego pisowcy robili nadczłowieka, który jednym słowem potrafi zawracać biegi rzek. To jego żelazna wola i polityczny geniusz miały zamieniać wodę w wino, a z neokolonialnej Polski zrobić gospodarczą i polityczną potęgę. A tu mamy takiego Rzeplińskiego i cały misterny plan wziął w łeb.
Nie wiem więc, czy Paweł Szałamacha nie popełnił swoim listem myślozbrodni. Oto bowiem podważył dogmat o niezwyciężonym prezesie Kaczyńskim. Pokonał diabelską Platformę, a nie daje rady podrzędnemu prawnikowi bez stopnia profesorskiego? I to jeszcze on rozdaje w tym kraju karty? Toż to herezja pełną gębą.
Rozumiem, że to szczwana próba obarczenia Rzeplińskiego odpowiedzialnością za całe zło tego świata i znalezienia alibi dla swoich niepowodzeń. Jest jednak tak niezborna, że przy okazji sprawia wrażenie, iż PiS jest zupełnie bezradny wobec jednego samotnego wilka. Potrafią spacyfikować media publiczne, służbę cywilną, całą armię prokuratorów i za chwilę sędziów, a nie mogą poradzić sobie z Andrzejem Rzeplińskim? Widocznie stoją za tym jakieś nieczyste siły, których macki sięgają dalej, niż PiS mógłby to sobie wyobrazić. Przynajmniej będzie z czym walczyć i czym tłumaczyć swoją nieudolność. Tylko co będzie, kiedy prezes TK odejdzie pod koniec tego roku na emeryturę? Kto wtedy stanie się arcywrogiem PiS?